DAMSKIE,  sukienki

Sukienka z wpadką

Tak, tak. Zaliczyłam wpadkę. Najpierw był grom z jasnego nieba – jedno spojrzenie, strzała amora i trrraaach! Najprawdziwsza miłość od pierwszego wejrzenia. Kolejne, coraz śmielsze spojrzenia, tylko wzmagały pożądanie. Stało się jasne, że musimy się spotkać. Jak najprędzej, nie zważając na wcześniejsze zobowiązania i plany. Los zdawał się sprzyjać gorączkowym poszukiwaniom okazji do jak najszybszej realizacji postanowienia. Znacie to uczucie? Wszystko układa się tak, że wydaje się wręcz niewiarygodne, że idzie aż tak dobrze. Byłam tak pochłonięta wizją niechybnego spotkania, że w ogóle nie przewidziałam, że coś się może nie udać. Ale że przyroda żąda bezwarunkowo równowagi (przynajmniej w moim przypadku), nadmiar powodzenia, którym natenczas zostałam obdarowana, został mi odebrany tak nagle i bezwzględnie, i to niemalże na ostatniej prostej, że ogarnęła mnie rozpacz i tak ogromne poczucie niesprawiedliwości. Jak zwykle w takich sytuacjach odechciało mi się wszystkiego, a już najbardziej to odechciało mi się szyć. A tak bardzo jej pragnęłam.

Sukienka w gruncie rzeczy zwyczajna, model widziany przeze mnie wiele razy w rozmaitych odmianach, a jednak w okolicach września, kiedy się nań natknęłam, wywołał przyspieszone bicie serca. Nie wiem, czy to model, tkanina czy może modelka, a może nawet wszystko razem, ale od razu zaiskrzyło. W te pędy rzuciłam się do sklepu po tkaninę, odrysowałam właściwy rozmiar, skroiłam całość i siadłam do maszyny. I szyłam nieniepokojona przez nikogo i nic. Do czasu. Sukienka była w zasadzie uszyta, rękawy przygotowane do wszycia. Zostało tylko obrzucić szwy boczne. Wieczór był już późny, ale pomyślałam, że jak to zrobię, to następnego dnia tylko te rękawy i sukienka będzie gotowa. Chichot losu zamienił się w jednej chwili w rżenie starej kobyły. Podczas obrzucania gdzieś pod nóż dostał się kawał materiału z pleców sukienki i tym sposobem wyrąbałam sobie dziurę w kształcie rombu o wymiarach 6 x 1,5 cm w odległości 2 cm od szwu bocznego. Na plecach. Nieco powyżej talii. Serce mi pękło.

Mąż pomógł mi w rozpaczy, a serce rozbite w drobny mak poskładał do kupy. Wciąż mnie zaskakuje to, że choć na moje szyciowe cugi kręci nosem, to jednak w takich momentach stara się pomóc i razem ze mną szuka rozwiązania. I tym razem dostałam solidną dawkę wsparcia. Kiedy wreszcie złość na siebie samą mi przeszła, przyszło mi do głowy rozwiązanie. A wraz z nim dostałam upragnioną sukienkę.

dsc06703

Zwężać nie było z czego, bo model okazał się dość dopasowany. Przez chwilę myślałam o tym, żeby ponaszywać jakieś aplikacje. Teraz w sklepach jest sporo ubrań z rozmaitymi naszywkami. Ale mąż, wyrażając swą opinię, stwierdził, że jednak w linii pod pachą nieco powyżej talii, nawet przy kilku naszytych aplikacjach, to nie najlepsze miejsce i może jednak coś innego dałoby się wykombinować. Na szczęście został mi kawałek materiału na tyle duży, że wymyśliłam jeszcze coś. Wyprułam i wycięłam górną część tyłu od karczka aż do talii. W to miejsce wszyłam nowo skrojony kawałek, a w talii dodatkowo przyszyłam do zapasów gumę, żeby sukienka marszczyła się równomiernie pod paskiem. I wiecie co? Efekt nie dość, że okazał się lepszy od oczekiwanego, to wręcz jestem gotowa stwierdzić, że warto było!

dsc06719

dsc06722

dsc06721

Tak bardzo chciałam pokazać tę sukienkę w plenerze, że mimo niezbyt wysokiej temperatury w połowie października zabrałam ją ze sobą na wycieczkę w Kieleckie. Ruiny zamku Krzyżtopór były zachwycone ;). Ja byłam zachwycona ruinami. W sali balowej oraz na wieży bramnej emocje, zachwyt i słońce rozgrzały mnie na tyle, że zrzuciłam na chwilę z siebie odzienie wierzchnie. Szmizjerkę pokochałam miłością czystą i bezgraniczną. A bez emocji… Cóż to by było za szycie! 😉

dsc06724
dsc06805
dsc06737
Metryczka:

  • Wykrój: Simplicity 8014
  • Rozmiar: odpowiednik 38
  • Tkanina: miękki jeans (ze względu na wpadkę zużyłam go więcej niż w przepisie ?)
  • Modyfikacje: powyżej pasa wydłużyłam sukienkę o 2 cm

24 komentarze

  • punktyodniesienia

    Kasiu kiecka świetna, a przygoda pouczająca. Cóż to by było za szycie bez małych dramatów. Cieszę się, że udało się uratować, a nawet ulepszyć ten projekt, bo szkoda by było, bo pięknie się prezentujesz i w kroju, i w kolorze.
    Pozdrawam,
    K

    • Kasia

      Dziękuję, Kasiu :). To jest chyba taki mój styl szycia, że raz na jakiś czas musi przytrafić mi się podobna przygoda. I choć do tego niejako przywykłam, to emocje za każdym razem sięgają zenitu ;).
      Zamierzam z tego wykroju skorzystać jeszcze co najmniej raz i uszyć teraz wersję elegancką z żorżety, która zalega mi od dawna w składzie.
      Pozdrawiam serdecznie!

  • Szyję...bo kocham i potrafię

    Kasiu sukienka jest super, powiem Ci, że tez ostatnio coś podobnego zaplanowałam uszyc 😀 , ale wypatrzyłam wzór z jakieś tegorocznej Burdy i nie jeansową ale coś z żorżety. Taka wpadka to dla Ciebie pestka, jak człowiek juz troche szyje a nawet wiecej niż trochę to coś wymysli, znam to z autopsji, sama szyjąc kiedyś klientce sukienkę, na końcowym etapie tak zarzuciłam sukienką, że wpadła mi pod nóż, część boczna dołu sukienki i wycharatałam od brzega jakieś 30 cm na całej długości, ale na szczęście była to czarna sukienka i dodałam po obu stronach takie niby lampasy z lekko połyskujacej tkaniny, teraz jak szyje, staram sie sprawdzać, czy czegoś nie tnę pod spodem :)))) czasami robiąc cos w euforii, traci sie czujność. Świetnie z tego wybrnęłaś, a sukienka fantastyczna.
    Pozdrawiam ciepło 🙂

    • Kasia

      Beatko, dzięki! To już nie pierwszy raz, kiedy nam się pomysły i ich realizacje zgrywają w czasie ;).
      Gdyby mi się przydarzyła taka przygoda, jak Tobie, to chyba bym osiwiała w jeden wieczór ze zmartwienia. Chociaż… pamiętam taką jedną wpadkę jeszcze z czasów szkoły średniej. Koleżanka dała mi spodnie do skrócenia, zaznaczyła długość. Ja, zamiast ciachnąć jakieś 2 cm niżej, żeby dodać zapas na podłożenie, ucięłam spodnie dokładnie w zaznaczonym miejscu. Ależ się wtedy najadłam stresu. Na szczęście mama mi wtedy pomogła uratować te spodnie. Rozmaite wpadki, które mi się raz na jakiś czas przytrafiają, nauczyły mnie na pewno jednego – nie ma takiej, której nie udałoby się naprawić 🙂
      Pozdrawiam!

  • Anettaszyje

    Kasiu sukienka rewelacyjna, szmizjerka z jeansu to piękna rzecz i pięknie w niej wyglądasz, takie przygody z owerlokiem się zdarzają miałam osobiście, podłapałam dół sukienki z boku i też mam dziurę leży od wakacji ale dokupiłam materiał i będę ratować. Ruiny zamku są jak zaczarowane, szkoda że nikt nie próbował odbudować, tak pięknego zabytku, ja zwiedzałam dwa lata temu i byłam zachwycona.
    Pozdrawiam 🙂

    • Kasia

      Anettko, dziękuję! Szmizjerka to taki klasyk właściwie. Że też wcześniej sobie jej nie sprawiłam. Ale w końcu mam. Co więcej, mam ochotę na następną :).
      Z tym owerlokiem to w takim razie chyba jest tak, że od czasu do czasu nóż musi pójść o jeden krok za daleko ;).
      Ruiny są wspaniałe, a ich wielkość naprawdę robi nie samowite wrażenie. Warto wybrać się na wycieczkę.
      Pozdrawiam serdecznie :).

  • Beata

    Jak to mówią „nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło” a tobie wyszlo pięknie 😉 Sukienka jest super i pewnie bardzo wygodna. Uwielbiam jeans i właśnie się zastanawiam czemu jeszcze nic z niego nie uszyłam ;-). Ja owerloka dopiero się uczę i takie przygody pewnie przede mną; -) Piękne zdjęcia, pozdrawiam

    • Kasia

      Dziękuję! Jak zawsze bardzo się cieszę z takiego pozytywnego odbioru mojej krawieckiej twórczości :). Sukienka jest naprawdę świetna i będę ją polecać wszystkim niezdecydowanym. A z owerlokiem to mi się zaczęły przytrafiać przygody dopiero wtedy, jak poczułam się już na tyle pewnie, że obrzucam i zszywam na pełnym gazie :). To chyba taka przestroga dla mnie ma być, żeby niezależnie od stopnia zaawansowania mieć się na baczności ;).
      Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam serdecznie :).

  • Uszyta

    Dobrze, że miałaś na tyle materiału, żeby ją uratować. Wyszło jej to bardzo na dobrze, bez Twojej opowieści nie można stwierdzić, że to niezamierzony efekt 😉

    • Kasia

      Na szczęście nie był to aż tak duży kawałek. A nawet jakby był, to rzeźbiłabym, aż w końcu coś bym wyrzeźbiła. Albo ostatecznie pojechałabym do sklepu i dokupiła :). A dzięki całemu temu zamieszaniu sukienka układa się dokładnie tak, jak powinna i leży idealnie.
      Dziękuję za odwiedziny. Pozdrawiam :).

  • tkaninka

    Świetna sukienka! Gratuluję! Bo to już tak w życiu jest, że nie każda wpadka jest negatywna 🙂 Dla mnie to nie wpadka, a właśnie szansa dla Twojej kreatywności na pokazanie swojego JA 🙂 Super efekt!

    • Kasia

      Zgadzam się w zupełności z tym, co napisałaś :). I bardzo dziękuję za miłe słowa. Cieszę się, że sukienka się spodobała.
      Pozdrawiam serdecznie!

  • MONAfaktura

    Sukienka – bomba! Gdyby nie Twój opis całego zamieszania w życiu nie pomyślałabym, że coś poszło nie tak 🙂 szmizjerka z dżinsu to chyba najlepsza z możliwych opcji – do tego bardzo uniwersalna, bo świetnie wygląda i do tenisówek, ale i z obcasami będzie hitem 🙂 Gratuluję i pomysłu, i wykonania, a najbardziej cierpliwości i uporu 🙂

    • Kasia

      Dzięki! Na szczęście każda taka wpadka uczy zaradności, więc coraz częściej udaje mi się naprawić to, co zepsułam, w taki sposób, że trudno się rzeczywiście domyślić, że coś poszło nie tak :). Oczywiście można było pójść do sklepu i dokupić kawał materiału na całą tylną część, ale to byłoby pójście na łatwiznę ;).
      Cieszę się, że sukienka Ci się podoba.
      Pozdrawiam!

  • nataliaszyje

    Opowieść mrożąca niemalże krew w żyłach !! 🙂 I takie pełne trwogi momenty miewają w tym szalonym hobby krawiectwem zwanym. Ja tam osobiście lubię kiedy przy szyciu towarzyszą nawet nawet jakieś burzowe uczucia,bo wtedy powstająca sztuka odzieży ma ogromną wartość sentymentalną 🙂 🙂 Sukienka wyszła Ci bardzo zgrabnie. I podziwiam te guziki/ napy czy co to tam przy listwie – wygląda iście profesjonalnie ! 🙂

    • Kasia

      Bo tak emocjonująco właśnie było! 😉 najpierw taka euforia, że hej, a potem żałość i czarna rozpacz. Całe spektrum. No i na koniec oczywiście ogromne uczucie triumfu, bo w końcu wyszłam z całej opresji zwycięsko. Te przygody jednak są dla mnie zawsze nauką na przyszłość :). Napy się udały, to fakt. Wystarczyły: deska kuchenna, przyrząd do robienia dziurek, młotek, linijka i oczywiście napy. Trochę to trwało, bo bałam się, żeby nie grzmotnąć tym młotkiem za mocno i nie zniszczyć żadnej z nich. W opakowaniu dziesięć sztuk, a mi dokładnie tyle było potrzebnych. Zapasu nie miałam. I tak się z nimi pieściłam, ale prezentują się fachowo ;).
      Dziękuję za odwiedziny :).

  • Asia

    Kasiu, pierwszy raz komentuje (wcześniej nie wiedziałam że w ogóle się da, haha! ), mimo że bloga odwiedzam juz od dłuższego czasu. Uwielbiam takie sukienki! A wpadka .. hm, chętnie te wpadkę powtórzę u siebie! Mój szanowny małżonek pewnie się wkurzy na kolejną dzinsowa sukienkę (mam już 3 i jakieś 6 mb dzinsu w różnych odcieniach w zapasach), ale mam to gdzieś, takie rzeczy są idealne przy moim trybie życia. Poza tym, piękny plener skradł moje serce! Pozdrawiam Cię i czekam na kolejne uszyte szmatki 🙂

    • Kasia

      Jak się cieszę, że zostawiłaś po sobie ślad :). Twój komentarz mnie rozbawił, a co! Będę Ci kibicować w szyciu dżinsowych sukienek, bo to taki fajny ciuch, że hej. Ponieważ dżins u Ciebie różnorodny, to i każda sukienka z niego wyjdzie inna. Nie ma sobie co głowy zawracać takimi drobiazgami ;).
      Pozdrawiam serdecznie 🙂

  • takaszaramysz

    Choruję na taką sukienkę tylko chciałam kupić bo nie wiedziałam jakie guziki dobrać. Do tej pory idealnej w sklepach nie znalazłam a te prawie idealne mają jakieś straszne ceny. Super profesjonalnie wyglądają te napy! Nie wiedziałam że można w domowych warunkach takie zrobić 😮 Jak widzę że masz na sobie ciepłą kurtkę i gołe nogi to mi aż zimno ale doceniam poświęcenie dla pięknej sesji 🙂

    • Kasia

      A to są całkiem zwykłe napy do samodzielnego nabijania. W paczce po 10 sztuk za dwadzieścia kilka złotych. Z oprzyrządowaniem do nabijania. Trzeba mieć tylko czym zbić dziury w tkaninie, przez które należy te napy przełożyć. W sumie to nie takie trudne, tylko trzeba trochę wyczucia, żeby nie grzmotnąć za mocno młotkiem i nie zniszczyć napy. A na nogach miałam rajty 40 den, tylko w takim fajnym kolorze, że ich nie było widać. Także całkiem ciepło w sumie mi było :).

  • byMondfee

    Nic dziwnego, że pokochałaś tę sukienkę bo szmizjerki to właśnie takie sukienki do kochania:) A z denimu to już w ogóle.Nie powielając poprzednich komentarzy , napiszę dla odmiany że świetna kiecka, perfekcyjnie odszyta 🙂 No i fajnie, że to wróciłaś, pomimo innych priorytetów i że przyniosłaś trochę słońca w tę paskudną zimową aurę. Pozdrawiam

Skomentuj nataliaszyje Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *