Ze swetrem jej do twarzy
No dobra, czas tej przydługiej przerwie w pisaniu powiedzieć dość i wziąć się wreszcie do pracy. Myślałby kto, że to jak z jazdą na rowerze, że się nie zapomina, jak składać zdania i jak dowieźć historię od początku do końca. Tymczasem siedzę już jakiś czas na kanapie z komputerem na kolanach i wodzę sobie oczami po moich odmalowanych ścianach chyba z nadzieją, że właśnie tam znajdę początek. Tyle że dalej tkwię w tym samym punkcie, ale to może dlatego, że te ściany takie ładne i za bardzo mnie rozpraszają. No sama już nie wiem. Ale uwaga – próbuję.
Pamiętam jeszcze to uczucie z początków mojego dorosłego szycia, kiedy odstawiona od maszyny z powodu jakiegoś wyjazdu czy innych obowiązków czułam się, jakbym była na głodzie. Moja głowa nieustannie pracowała na wysokich obrotach, planując realizację kolejnych projektów, oczy same wyłapywały w nowych lokacjach pasmanterie i sklepy z tkaninami, w których koniecznie musiałam się zaopatrzyć, a ja odliczałam godziny do czasu, kiedy znowu będę mogła szyć. Rzucałam się na to szycie z taką łapczywością i błyskiem żądzy w oczach jak dziecko na największą porcję lodów. Całe szczęście upływ czasu i kilometry wykonanych szwów zmieniły z czasem moje podejście do pasji, choć nigdy nie zgasiły tego żaru.
Szykując się do remontu i pakując mój krawiecki dobytek do pudeł kilka miesięcy temu, nie miałam więc obaw o to, że przez brak dostępu maszyny moje życie pasjonatki legnie w gruzach. Znając jednak dobrze swoją naturę i potrzebę zajęcia czymś rąk (gotowanie, sprzątanie i ogólnie prowadzenie domu leżą tak daleko poza sferą moich zainteresowań, że nawet nie dostrzegłam ich na horyzoncie potencjalnych rozrywek) musiałam znaleźć sobie coś na ten czas. A zbliżająca się zima jakoś tak niby od niechcenia podsunęła mi druty, które dawno dawno temu schowałam gdzieś głęboko. Nigdy drucianą wymiataczką nie byłam, pomyślałam więc sobie, że w sumie o będzie dobry czas, żeby trochę potrenować. Początek szedł mi dość opornie, i to nawet nie dlatego, że ręce zapomniały, jak przerzucać oczka. Kilka razy zaczynałam i prułam najpierw sweter według jednego wzoru, później drugiego (ze dwie sztuki by z liczby przerobionych przeze mnie oczek wyszły), ale w końcu wystartowałam. I kiedy ruszyłam z kopyta, to wciągnęło mnie to dzierganie bardzo. Nie tak jak szycie, ale na tyle, żeby być w trakcie robienia czwartego swetra w tym sezonie i mieć zaplanowany kolejny.
I ja bym chciała jednym z tych swetrów tak zwyczajnie się pochwalić. Ten jest akurat taki wiosenny, udziergany z włóczkowych resztek, w kolorach wakacji nad morzem. Żeby jednak nie było, że zmieniam tu profil swojej działalności na dziewiarstwo, chciałam dodać, że coś jednak też uszyłam. Wymyśliłam sobie bowiem do swetra białe własnoręcznie uszyte spodnie z jeansu i nawet zrobiłam własną konstrukcję, no ale potem to się okazało, że materiału mi nie wystarczy. Na szczęście na spódniczkę już było go dość, więc to ją sobie do kompletu uszyłam. I wyszło dokładnie tak, jak sobie to wyobrażałam. Tylko po przeprawie z tym twardym i sztywnym jeansem coraz intensywniej marzę o nowej maszynie.
Metryczka:
- Wykrój na spódnicę: Burda 2/2014 model 109
- Rozmiar: 40
- Tkanina: jeans
- Modyfikacje: zwęziłam tylny karczek, bo jak na mój gust zbyt głęboko zaglądał w…
- Sweter – własnoręcznie wydziergałam wg wzoru z gazety „Sandra”
2 komentarze
Monika
Łał,łał,łał?i że Ty niby nie jesteś drucianą wymiataczką?? patrząc na ten cudowny sweterek muszę się z tym nie zgodzić, toż to mistrzostwo,jest przepiękny,brawo ty? spódnica też boska? pozdrawiam cieplutko ?
Kasia
Monika, ale mnie gazeta za rączkę poprowadziła ?. Co nie zmienia faktu, że bardzo się cieszę, że tak myślisz i mi to piszesz ??. Dziękuję pięknie i ściskam serdecznie ?.