DAMSKIE,  sukienki

Chabrowy look

Do pasmanterii mam stosunek wciąż nieokreślony. Bez nich ani rusz, wiadomo. Ale czasami mam wrażenie, że to takie sklepy same dla siebie, a niekoniecznie dla mnie w potrzebie.
Materiał z przeznaczeniem na sukienkę kupiłam w modnym ostatnio kolorze chabrowym/szafirowym czy jakimś takim w ten deseń. Nici zamówiłam z materiałem, z kolorem trafiłam. Wybrałam model 122 z Burdy 9/2014. Spodobał mi się ze względu na oryginalne cięcia. Trochę zastanawiałam się nad tym, czy szyć sukienkę z godetem, ostatecznie dałam mu szansę. Uznałam, że jeśli efekt mnie nie zadowoli, mam jeszcze trochę materiału, więc skroję wstawkę bez falbany.
Niemal od razu zrezygnowałam z podszewki. Wydawało mi się, że krojenie i zszywanie tylu elementów pochłonie mi mnóstwo czasu. Podczas obrzucania wszystkich szwów nieco zrewidowałam tę myśl – był to chyba najdłuższy etap pracy nad tą sukienką. Ponieważ odpuściłam sobie podszewkę, rękawki wykończyłam i podłożyłam pliskami ze skosu. Odszycie dekoltu przygotowałam na podstawie zszytych już elementów góry.
Z sukienkami tak to już bywa, że zwykle potrzebują zapięcia. W tej zamek okazał się niezbędny. Miałam jakiś na stanie. Kolorem bliżej mu do niebieskiego. Poszłam więc do pasmanterii z nadzieją, że tym razem się uda. Najpierw do jednej, potem do drugiej. Lipa, że tak powiem. Nie udało się. Pani z drugiej wspaniałomyślnie zaproponowała mi granatowy za 6,6 zł, więc jej podziękowałam. Wszyłam to, co miałam. Na razie.

Bo na koniec muszę jednak oddać sprawiedliwość. Jest taka jedna pasmanteria, do której mi nie bardzo po drodze. Ale za to można w niej kupić prawie wszystko. A jak czegoś nie ma, to panie i pan chętnie to zamówią – w dowolnym kolorze i rozmiarze. Więc jak już będę miała konkretne zamówienie, to na pewno się tam udam. I jak zwykle zostawię fortunę 🙂

Sukienkę szyło mi się błyskawicznie i bez żadnych przygód. Nie musiałam nic modyfikować, bo wykrój okazał się idealny. No dobra – jak zwykle musiałam zlikwidować krągłości na biodrach, ale ponieważ to u mnie norma, więc się nie liczy 😉

Brak komentarzy

  • Sonata Na Miarę

    Bardzo się cieszę, że trafiłam na Twój blog! Przejrzałam cały, fajnie, że szyjesz też żakieciki, bo jakoś mało ich w sieci do podglądania – dziewczyny to głównie sukienki szyją, a ostatnio to już tylko dresówka i dresówka 😉
    Ciekawa jestem od jak dawna szyjesz, bo projekty zaawansowane i ładnie odszyte, no i widać staranność, co niezwykle sobie cenię.
    Kurczę, szkoda, że Cię nie mogę obserwować w bloggerze, ale mam nadzieję, że mi Twoje uszytki nie będą umykać. Zawsze zostaje strona Burdy, choć tam zawsze zaglądam z opóźnieniem. Może masz facebooka, na którym umieszczasz zajawki postów?

    • Kitka

      A jak ja się cieszę 🙂
      Żakiety rzeczywiście lubię, najbardziej nosić, ale czasem też jakiś uszyję. I też szyję dużo sukienek 😉 Z dresówką to jest tak, że sama mam ochotę coś z niej uszyć, ale jeszcze jej nie nabyłam, bo się jakoś nie złożyło, więc pewnie przyjdzie lato, a ja się dopiero namyślę.
      Moje szycie właściwie dzieli się na dwa etapy – o tym chyba mogłabym post napisać. Moja mama obszywała na łuczniku w siermiężnych czasach całą żeńską część rodziny i przyjaciół i bardzo mi się ta czynność spodobała, więc ja obszywałam swoje lalki 🙂 Jak podrosłam, próbowałam szyć coś dla siebie. Mama pomagała i zawsze zwracała uwagę na staranne wykończenie, więc to chyba jakiś specjalny gen. A potem na długo długo szycie porzuciłam, bo się z domu wyprowadziłam i dojście do maszyny straciłam 🙂 Aż jakieś trzy lata temu kupiłam wreszcie własny sprzęt. Na dobre i na skalę masową zaczęłam szyć jakieś półtora roku temu, jak moja figura po ciąży się ustabilizowała.
      Fejsa nie mam, bo jakoś nie czułam do tej pory potrzeby zakładania konta, ale jak mi się blog trochę rozhula, to przemyślę temat 🙂
      PS. Dodałam już Twój blog do ulubionych i będę od dziś systematycznie na niego zaglądać 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *