Gra w kolory
Czyszczenie szafy to nie był jednorazowy zryw. Okazało się, że to proces rozłożony w czasie, wypełniony przemyśleniami, mający kilka etapów i wciąż jeszcze niedomknięty. Dziś jednak mogę już co nieco o nim napisać.
Na początku nie kierowałam się jeszcze kolorystyką palet, które pokazałam poprzednim razem. Za każdym razem „oczyszczając” przestrzeń, brałam pod uwagę inne kryteria. Najpierw to był stan ubrań. Nie wiem, jak Wy, ale ja dotychczas miałam tak, że jeśli czegoś już nie nosiłam między ludźmi, bo wydawało mi się zbyt znoszone, to ciągle wiele z tych rzeczy miało drugie życie w domowym zaciszu – swetry, topy, spodnie. Myślę, że to pozostałość po czasach obcowania z noworodkiem, a później niemowlakiem, w których często zmianie garderoby dziecięcej musiała towarzyszyć zmiana własnej. Nie wyrzucałam więc ciuchów już-nie-wychodnych, tylko zużywałam je w domu. Czas brudzącego dziecka jednak już minął, natomiast przyzwyczajenie niekoniecznie. Postanowiłam je zmienić, pozbywając się, nie bawmy się w eufemizmy, łachów.
Pierwszy krok był łatwy. Dopiero kolejny uświadomił mi, że jestem naprawdę zdeterminowana. Zaczęłam pozbywać się rzeczy dobrych i praktycznie nieużywanych. Spośród nich wyłuskałam jeszcze kilka sztuk, które wymagały niewielkich poprawek krawieckich (w dużej mierze stąd to ich nienoszenie), i postanowiłam rozprawić się z nimi w którąś niedzielę. Metodycznie załatwiałam jedną po drugiej, aż doszłam do tej sukienki i wniosku, że muszę się z nią rozstać. Po pierwsze fason był jednak na tyle niecodzienny, że sukienka miała swój najlepszy moment podczas imprezy w stylu lat 20. Po drugie nie czułam się dobrze z dekoltem w kształcie litery „U”, a rzecz trzecia – nawet po wymianie tej falbany i wyrównaniu dołu sukienka nie grała mi kolorystycznie. O ile chaber na ciele muśniętym słońcem jakoś wyglądał, o tyle ja w chabrze zimową porą wyglądam po prostu trupio.
Kiedy ustaliłam już mniej więcej, czego chcę, przeszłam do kolejnego etapu. To ten moment, gdy ubrania, w których chodzę, choć rzadziej niż w innych, i które są w dobrym stanie, ale z jakiegoś powodu nie byłam z nich nigdy w stu procentach zadowolona, będą miały swoją ostatnią szansę. Postanowiłam ubierać się w te rzeczy, spędzać w nich całe dni, wsłuchać się we własne odczucia, a potem dopiero podjąć decyzję. Jeśli utwierdzam się, że nie ma między nami chemii, mówię takiej rzeczy, choć prawie nigdy bez żalu, pa pa. Zostało mi jeszcze jeszcze kilka sztuk do oceny, ale zdaje się, że jestem coraz bliżej osiągnięcia satysfakcjonującego rezultatu.
W tym miejscu mogę spróbować wyciągnąć wnioski z tego mojego odzieżowego zamieszania. Na razie dotknęło ono głównie ubrania zimowe i całoroczne. Pozbyłam się rzeczy zużytych, nielubianych, w jakimś stopniu do mnie niepasujących. Zyskałam dzięki temu sporo przestrzeni w szafie, a jednocześnie pełny dostęp do wszystkiego, co się w niej znajduje. Wyszło na to, że działając niezależnie na dwóch polach, tzn. porządkując i przeczesując pinteresta w poszukiwaniu inspiracji, dotarłam do wspólnego punktu, czyli właśnie kolorów. Dominującymi barwami pozostałymi w garderobie okazały się odcienie niebieskiego, białego, trochę brązów (ale w stonowanej wersji – beż, mocca, khaki) i szarości. Zostało też kilka akcentów, które po prostu bardzo lubię – topy z wyrazistym wzorem albo nieco bardziej nasycone kolorystycznie, kolorowe spódniczki, skórzana kurtka, którą miałam na sobie tu i tu. Tak naprawdę kilka sztuk stanowiących mniejszość.
Mam też dwie czerwone sukienki, których odcieni sama nie umiem jednoznacznie określić. Tę już znacie, ołówkowa zaś pochodzi z czasów przedblogowych. Ponieważ wciąż mi służy i jestem z niej bardzo zadowolona, postanowiłam ją pokazać. To model 121 z Burdy 8/2012.
Czerwień to mój wyjątek. Niezależnie od tego, co pokazują zestawienia kolorystyczne dla zgaszonego lata, ten kolor bardzo mi odpowiada, lubię jego wyrazistość i zdecydowanie. Nieodmiennie też kojarzy mi się z grudniowymi świętami, więc to z tej właśnie okazji zaczęłam szyć intensywnie czerwone sukienki. Zdarzyło mi się też uszyć płaszcz wiosenny, ale jak się okazało, nie miałam go do czego nosić. Dlatego taką czerwień zostawię sobie na świąteczne projekty, a w wersji całorocznej, gdy zapragnę skoku w bok, postawię na koral.
A czy wam zdarzają się jakieś grzeszki kolorystyczne?
Ps. Przed czystką nie uchroniły się także tkaniny, bielizna, buty. Czuję, że jestem w twórczym szale. Lubię ten stan.
Brak komentarzy
Szyję...bo kocham i potrafię
Kasiu, widze, że działasz pełną parą, ja takich przydasiów mam chyba najwięcej. Szczególnie do biegania po tzw. domu. Nie wiem w jakim celu to chomikuje, jak i tak mam kilka ulubionych rzeczy, których „po domu” używam. Moja selekcja jest zawsze jakoś mało skuteczna i mało owocna. Summa summarum po moich porządkach ani luzu na półkach ani w szafie. Jednak po Twoim poprzednim poście, musiałam trochę zastanowić się nad sobą. Bo jak tak dalej pójdzie, donikąd mnie to zaprowadzi. Co prawda moje dziecko najmłodsze ma 12 lat, ale czas inkubacji jakoś mi się wydłużył i udzielił i trwał do 10 roku jego życia. Odbiło się to bardzo na mojej szafie. Więcej rzeczy na co dzień niż na wyjście, popadłam w taka skrajność, że jak potrzebna była mi sukienka, to jej po prostu nie miałam. Ale jak dołączyłam do grona burdzianek, to w polocie zaczęłam szyć co popadło, czyli dopadła mnie druga skrajność. Teraz jak już ostygłam i poczytałam o dobrych radach koleżanek zaczęłam bardziej analizować, co szyję i czy w odpowiednim kolorze i fasonie. Jeszcze na pewno nie jedna wtopa mi się zdarzy, ale cóż nikt nie jest doskonały.
A swoja droga w sukience wyglądasz świetnie. 🙂
Pozdrawiam
Kasia
Piszesz o sobie, a jednak jakbyś mówiła o mnie ;). Też mam za sobą takie porządki, które tak naprawdę nic nie znaczyły, też miałam więcej domowych ciuchów, z których tak naprawdę zakładałam kilka sztuk. I tak jak Ty przechodziłam przez etapy od braku jakiejkolwiek sukienki do zachłyśnięcia się szyciem. Stąd tyle rzeczy, które w praktyce się nie sprawdziły. I choć u mnie to wszystko trwało trochę krócej (bo mam mniejsze doświadczenie), to wiem, że największa tu zasługa internetowych koleżanek i wartościowych blogów, bez których pewnie nadal nie miałabym pomysłu na siebie. Nadal nie wiem, czy to wszystko się u mnie sprawdzi, ale warto od czegoś zacząć. I jestem pewna, że nie uniknę błędów, ale nie myli się ten, co nic nie robi :).
Dziękuję Ci za ten komentarz. Pozdrawiam serdecznie :).
Punkty Odniesienia
No kobieto, gratuluję determinacji! W zeszłym roku zrobiłam to samo i doszłam do znanej konkluzji. Mniej znaczy więcej. Mimo że w pewnym momencie moja szafa była prawie pusta, nie miałam większego problemu z ubraniem się do pracy. To było ważne doświadczenie. Wiele rzeczy wywaliłam, ale sporo też odłożyłam na później – mam takie dwie szuflady pod łóżkiem, w które wrzucam ciuchy sezonowe – teraz pełne są letnich ubrań, oraz te co do których mam wątpliwości. Ja np. wiele rzeczy przerobiłam, czyszczenie mnie zmobilizowało do prac naprawczych i wykończeniowych. Opłaciło się. Czerwień to stanowczo twój kolor, więc cieszę sie, że z niej nie rezygnujesz.
Pozdrawiam,
K.
Kasia
Dzięki, Kasiu! U mnie letnie rzeczy też mają swoje miejsce, którym zamienią się z zimowymi, kiedy nadejdzie czas. I też mam szufladę na rzeczy budzące moje wątpliwości. Jednak wiem, że trzeba się z nimi raz na jakiś czas rozprawić :). Po tych porządkach czuję takie przyjemne odprężenie i zadowolenie.
Z tą czerwienią to trochę jak z byciem na diecie – od czasu do czasu trzeba sobie pozwolić bez wyrzutów na kostkę gorzkiej czekolady ;). Nie chodzi w końcu o to, żeby popadać ze skrajności w skrajność. Cieszę się, że potwierdziłaś tym miłym komentarzem, że skok w kierunku czerwieni jest dobrym wyborem. Pozdrawiam serdecznie :).
Anettaszyje
Gratulacje, czystka zawsze potrzebna. Czerwona sukienka jest bardzo ładna i to zdecydowanie Twój kolor. Moja czystka była szybka ale nie do końca przemyślana, muszę jeszcze raz wszystko przejrzeć i pozbyć się więcej rzeczy po domu i do lasu ( do którego chodzę pięć razy w roku, ale mam całą półkę ubrań z tym związanych). Porządki rzeczy letnich są jeszcze w trakcie, ale dużo ubędzie z tego co widzę, część uległa zniszczeniu a część jest nie z mojej bajki. Potrzebne są takie posty aby zmobilizować do pracy nad sobą.
Pozdrawiam
Kasia
Dziękuję Anettko za komplementy :). Cieszę się, że moje działania mogą być dla kogoś motywacją. A najfajniejsze jest to, że można się wspierać, dopingować i dzielić wrażeniami. To bardzo pomaga. Muszę też przyznać, że skoro sama zaczęłam publicznie robić moje porządki, to też jestem zmotywowana i zdeterminowana, żeby wytrwać i osiągnąć zadowalający mnie rezultat :).
Pozdrawiam serdecznie!
Monika
U mnie też szał porządków, pełniący z kolei funkcje terapeutyczne 🙂 znak, że wiosna idzie!
Kasia
Każdy powód jest dobry ;). Myślę, że u mnie zbliżająca się wiosna też miała swój udział w nakłonieniu mnie do działania.
Pingback: