bluzki/koszule,  DAMSKIE,  spodnie

Szwedy czy tam palazzo – jak zwał, tak zwał. I jaka piękna bluzka!

To, że uszyję kolejne spodnie jeansowe, było pewne. Tym bardziej że w swoich zapasach miałam i wystarczająco duże kupony tkanin na takie spodnie, i zamki, i jeszcze guziki. W sumie równie dobrze mogłabym otworzyć małą hurtownię albo chociaż pasmanterię. Ale jednak szycie jest bliższe memu sercu. Zaplanowałam więc sobie realizację kolejnego jeansowego projektu, przy czym jeszcze nie do końca miałam sprecyzowany pomysł na to, jak ma wyglądać kolejna para spodni. Tu nieoczekiwanie z pomocą przyszła pewna propozycja.

[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA]

Kiedy pochwaliłam się swoimi pierwszymi jeansami, odezwała się do mnie Ultramaszyna z ofertą współpracy. W ramach niej zostałam poproszona o przetestowanie kursu szycia spodni jeansowych, na co z dziką rozkoszą przystałam pełna entuzjazmu, ustawiwszy się zaraz w blokach startowych. Zrobiłam to tym chętniej, że w kursie właśnie pojawił się dodatkowy moduł dotyczący modelowania różnych fasonów spodni, a tego było mi trzeba, bym pewną ręką odważyła się kreślić nowe linie nogawek. Po obejrzeniu propozycji (mom jeans, szwedy, dzwony i rurki) zdecydowałam się na szerokie spodnie, ponieważ materiał, z którym teraz planowałam pracować, był cienkim jeansem rozciągającym się minimalnie, zatem spodnie nie mogły być zbyt opięte. Mając ten krok za sobą, zaczęłam oglądać sumiennie kolejne lekcje, nim przystąpiłam do kolejnych etapów. Dzięki nim dowiedziałam się o założeniach konstrukcyjnych, a to z kolei pomogło mi wybrać właściwy rozmiar (38). Zgodnie z lekcją modelowania tego typu spodni poszerzyłam nogawki w dole w sumie o 16 cm względem pierwotnego fasonu. Tym razem nie musiałam zmieniać szerokości spodni w biodrach, ponieważ zależało mi na ich dopasowaniu w tym miejscu, zaś poszerzenie nogawek na całej długości dało mi luz nieco poniżej i zapewniło wygodę i swobodę (zdarzyło mi się już w tych spodniach zasnąć na kanapie – serio, nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń).

Potem było już tylko krojenie i szycie. I, o rety, jaka to była przyjemność zostać poprowadzoną za rękę. Każdy etap śledziłam uważnie na filmie, a zaraz później zdobytą wiedzę sprawdzałam w praktyce. Przy okazji od razu zweryfikowałam moje intuicyjne szycie pierwszej pary (mogłabym się przyczepić do dwóch czy trzech rzeczy, ale nie będę, bo spodnie i tak są kozackie). Gdy wreszcie obejrzałam lekcję o szyciu rozporka, a potem uszyłam go zgodnie z instrukcją, to w mojej głowie rozbrzmiały chóry anielskie, a ust wyrwało się, o raju! to takie proste. Tak, okazuje się, że uszycie spodni jeansowych nie jest wcale takie trudne, jak mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka, i nie wymaga nie wiadomo jakiego sprzętu. Ogrom wskazówek przekazanych w kursie, poczynając od optymalnych ustawień maszyny aż po triki dotyczące manewrowania materiałem i układania go pod stopką, sprawia, że szycie spodni jeansowych naprawdę przestaje być wyzwaniem, a staje się czystą rozrywką. Niech moją rekomendacją będzie to, że ledwie skończyłam szyć szwedy, a dwa dni później szyłam już kolejne jeansy (dzień wcześniej musiałam je przecież wymodelować i skroić). Ale o tym następnym razem.

[KONIEC TREŚCI DOTYCZĄCEJ WSPÓŁPRACY]

Poprzednio pisałam już o tym, że przygotowałam sobie stosik modeli bluzek do uszycia. I co prawda on wciąż jeszcze nie zniknął, ale jednocześnie bluzek mi przybyło, materiałów z szafy ubyło, a satysfakcji stało się zadość. Wśród nich bowiem postanowiłam umieścić tę nieco bardziej elegancką bluzkę, przy czym niekoniecznie chciałam ją szyć z bardzo eleganckiego materiału. Bawełnianej tkaniny po sukience całkiem konkretny kupon mi się ostał i to na nią właśnie miałam plan. Szczęśliwie się złożyło, że było jej akurat tyle, ile trzeba. Formę bluzki skopiowałam, zmodyfikowałam nieco wysokość biustu, a następnie skroiłam z materiału. Bluzka choć efektowna, oszczędziła mi pułapek podczas szycia. W zasieki wpadłam dopiero później.

A konkretnie to zaraz po uszyciu bluzki. Cała w skowronkach ją przymierzyłam, po czym skowronki odleciały. Dekolt bowiem okazał się ciut przyciasny, tak samo jak dolne części rękawów. To znaczy dopóki stałam z opuszczonymi rękami, było w miarę ok. Ale gdy tylko zachciało mi się poruszyć, dekolt wrzynał mi się w szyję, bo ciągnął go za ciasny rękaw (cóż, moje ręce nie są zbyt filigranowe). No więc klops. Drugim okazała się niewystarczająca ilość materiału, by ponownie skroić szersze rękawy. Ależ mi było przykro. Snułam się po domu z ciężkim sercem, zastanawiając się, co począć. Skracać rękawy, doszywać mankiety czy może jakieś pęknięcie zrobić? W końcu wymyśliłam, że zanim cokolwiek obetnę, spróbuję poszerzyć rękawy, ile się da, korzystając z zapasu zapasów. Na szczęście ta niewielka korekta okazała się wystarczająca, choć musiałam później jeszcze skrócić rękawy o 1 cm i ostatecznie wykończyć je odszyciami. Po tym wszystkim poszłam za ciosem i pogłębiłam jeszcze dekolt o 1,5 cm, aż wreszcie mogłam odetchnąć, dosłownie i w przenośni, z ulgą. I znów byłam cała w skowronkach.

Tak jak poprzednim razem na zdjęciach pojawiają się spodnie przed i po kaletniczej obróbce napami. Mała rzecz, wielki efekt. Muszę przyznać, że dawno nie byłam tak zadowolona z takiego drobiazgu.

Metryczka:

Spodnie

Bluzka

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *