Różowy klasyk, czyli koszula damska
Okazuje się, że w moich modowych wyborach znacznie bliżej mi do Coco Chanel, niż sądziłam. Ostatnio uszyłam sobie żakiet inspirowany chyba największym klasykiem projektantki i okazał się on moją wielką miłością, teraz zaś odkryłam (co pewnie i tak wszyscy już wiedzą), że za wprowadzeniem koszuli do damskiej garderoby, z grubsza w takim kształcie, jaki znamy dziś, stoi Coco. A ja tak lubię koszule nosić. I choć w młodości koszula była ostatnią częścią garderoby, na którą w ogóle chciałam spojrzeć łaskawszym okiem, to teraz nie wyobrażam sobie, żebym mogła się bez niej obejść. Nic więc zaskakującego w tym, że raz na jakiś czas w mojej szafie pojawia się nowa sztuka.
Tym razem postanowiłam uszyć koszulę z dopiero co upolowanego kuponu materiału w ramach przerwy od szycia jesienno-zimowej wyprawki (na koncie mam już żakiet, kurtkę, płaszczyk dla małej damy, a w kolejce czekają jeszcze kolejny żakiet i kurtka dla małego dżentelmena, co damie pozazdrościł). Poza tym okazuje się, że mam zaskakująco mało rzeczy z długim rękawem, a jednak pora jest taka, że ręce chce się zasłonić aż po nadgarstki. Koszula tę lukę doskonale wypełniła, a w swej uniwersalnej formie oferuje naprawdę wiele możliwości jej noszenia. Wybrałam w końcu model bardzo zbliżony do wersji męskiej, a więc dość długi, taliowany symbolicznie, z rękawami pozwalającymi na swobodne poruszanie rękoma. Taki, który można nosić bezpośrednio na ciele, i taki, który może być jednocześnie narzutką na t-shirt.
Jeśli zaś chodzi o samo szycie, tu nie było niespodzianek. Szablon jest świetnie przygotowany, elementów ma niewiele, a największe wyzwanie polega po prostu na starannym i nieśpiesznym szyciu (to znaczy może można szybko, ale wtedy już nie daję sobie tej gwarancji, że będzie idealnie). Koszulę i rękawy zszyłam szwem francuskim. Jedynie podkroje z wszytymi weń rękawami obrzuciłam na owerloku. Tu i ówdzie niektóre elementy ostębnowałam, rozcięcia rękawów wykończyłam pliskami ze skosu, zdecydowałam, że osiem guzików na przodzie i po dwa na mankietach to będzie akurat. Po wydzierganiu dziurek ukręciłam ciasto jogurtowe, a potem zajęłam się przyszywaniem guzików. Skończyłam równo z pikaniem piekarnika, czyli trwało to jakieś 50 minut minus głaski, których domagał się pies.
I jeszcze à propos psa. Taką mamy weekendową tradycję (choć z jej wprowadzeniem nie mam nic wspólnego), że co weekend rano włączamy sobie „Komisarza Reksa”, po którym leci z kolei kanadyjska wersja „Hudson i Rex”. Lubimy pieski, wiadomo. No i właśnie ostatnio zwróciłam uwagę, jak Ci detektywi, a zwłaszcza Hudson, pięknie noszą swoje białe koszule. Nawet w chwili największych opresji wyglądają nienagannie (i koszule, i panowie). W sumie to James Bond też tak potrafi, ale ostatnio Bonda nie oglądałam. Pewnie jeszcze paru innych też by się znalazło. I właściwie to ja też bym tak chciała.
Metryczka
- Szablon: model 0978 ze strony papavero.pl
- Rozmiar: 38, wzrost 174, biust S
- Materiał: kupon tkaniny bawełnianej kupony stacjonarnie w outlettkanin.pl
- Szycie: sama przyjemność
2 komentarze
oldnanny
Nie ma to jak klasyka, zawsze się przydaje, a tak pięknie odszyta cieszy na pewno podwójnie 🙂 Jeśli nie musisz korygować papaverowych wykrojów to masz dużo do przodu i fajną bazę do wykorzystania. Też lubię koszule, gorzej mam z ich prasowaniem 🙂
Pozdrawiam!
Kasia
Tak, klasyka sprawdza się zawsze. A koszula rzeczywiście bardzo cieszy. I cieszy mnie również, że Ci się podoba. Z tym korygowaniem to mam tak, że wysokość biustu muszę zmieniać, ale traktuję to jako standard. I to u wszystkich producentów wykrojów. Można się przyzwyczaić. Później takie korekty wprowadza się w zasadzie z automatu. A najfajniejsze są koszule lniane, mówię Ci! Tych w ogóle nie prasuję 😀
Pozdrawiam serdecznie!