Krótkie spodenki z wełenki
Ja bardzo przepraszam, ale to mi samo wychodzi. Jest silniejsze ode mnie i jak się przyplącze, to bywa, że pół dnia mogłabym w ten sposób. Zaczęło się dawno, jeszcze w czasach pacholęcych, co przydawało mi całkiem sporo splendoru, niestety jedynie wśród najbliższych. Chociaż nie, nie do końca tak. Zdarzało się czasem, że moja gwiazda jaśniała na klasowym firmamencie, kiedy mnie poniosło. Hamulców bowiem nie miałam żadnych, a i nikt nigdy nie powiedział mi, ej weź przestań, nie rób siary. Moje polonistki zapewne tak tego by nie ujęły, ale też mnie nie powstrzymywały, używając całego dostępnego arsenału niesatysfakcjonujących ocen. Składałam sobie więc radośnie te moje rymy częstochowskie w jakieś dłuższe opowiastki ku własnej, a czasami cudzej, uciesze, gimnastykując przy tym szare komórki. Niestety mimo lat praktyki nie udało mi się wyjść poza ten pierwszy etap składania wersów. Przyjęłam to ze stoickim spokojem, wszak aspiracji poetyckich, takich z prawdziwego zdarzenia, nie miałam nigdy. Zaczęło się od wierszyka o mamie, chyba właśnie do szkoły, uwaga teraz będzie cytat: „…piecze pyszne zakalce / w pośpiechu maluje palce…” – czuć ten giętki język, prawda?, a potem to już poszło. Składałam rymowanki o koleżankach i kolegach, przerabiałam teksty piosenek, układałam jakieś okazjonalne wierszyki. Na studiach wcale mi nie minęło, z tym że zabawa zrobiła się ciekawsza, bo na mniej zajmujących zajęciach pisałyśmy już wspólnie z koleżankami (po jednym, góra dwa wersy każda), a i tematyka nam się poszerzyła („Czy Malboro, czy Pal Male / pali się je doskonale. / [coś tam, coś tam – sorry, już nie pamiętam] / paczka na stół – świętujemy” Ach, piękne to czasy były z wielu powodów. Rok temu układałam natomiast rymowankę dla wychowawczyni na zakończenie roku szkolnego, bo te dostępne w internetach jakoś mi nie leżały, co tylko pokazuje, że ta przygoda nigdy się nie kończy. Wczoraj zaś wymyśliłam taką zabawę, że ja mówię „na górze róże”, dziecko wymyśla, co na dole, a potem uprawiamy radosną rymowaną twórczość. Zaś po całej zabawie, kiedy zaczęłam przeglądać zdjęcia, przyplątał się ten tytuł i już inny nie chciał mi się wymyślić, a przypomnę tylko, że poprzednio też mi taki niepoważny wyszedł. Z drugiej jednak strony krótkie spodenki z powagą mają niewiele wspólnego, jeśli cokolwiek w ogóle, więc co tam, niech będzie taki. Właśnie, bo ja dzisiaj o kolejnych spodenkach chciałam napisać, więc może po tym dość długim wstępie przejdę wreszcie do rzeczy.
Po uszyciu granatowych krótkich spodenek od razu zrozumiałam ich fenomen. Prosta forma, co przekłada się na szybkie szycie, szerokie nogawki, gumka w pasie, kieszenie. Serio, w tym przypadku już nic więcej nie potrzeba. Po uszyciu pierwszych zaraz zaczęłam kombinować, z czego uszyć kolejne. Najprościej byłoby wziąć jakiś większy kupon materiału, ale ja postanowiłam znowu poszperać w resztkach. Znalazłam tam niewielki, ale znowu nie taki mały, kuponik wełny, z której kiedyś szyłam spódnicę. Spódnica, choć ładna, nie do końca się sprawdziła (miałam ją na sobie może ze dwa razy), ponieważ obwód na dole okazał się niewystarczający, by maszerować przez codzienność dość dziarskim, właściwym mi, krokiem. Myślałam o tym, żeby zrobić tam jakiś rozporek, ale na myśleniu się skończyło. Aż przydarzyły się granatowe spodenki, a wraz z nimi pojawił się pomysł, by tę spódnicę przerobić właśnie na krótkie portaski.
Chcąc uniknąć nudy, zdecydowałam się na wprowadzenie drobnych zmian w formie. Docelowo to posunięcie okazało się konieczne, bo w innym razie najprawdopodobniej nie zmieściłabym się na tych kawałkach, które miałam do dyspozycji. Kieszenie przerobiłam więc na takie w karczkach biodrowych (na to poszedł tył spódnicy), a pasek pierwotnie krojony z całością wycięłam oddzielnie (w poprzek nitki prostej, bo w drugą stronę miałam już za mało tkaniny), dodając powyżej gumy falbankę. Jedna tylna nogawka powstała z przedniej części spódnicy, a pozostałe z tego kuponu, który wyszperałam w szafie. Ozdobne szarfy także postanowiłam wykorzystać, stąd z przodu wiązanie na kokardę. Do kosza poszedł tylko pas spódnicy i dosłownie ścinki po wycięciu wszystkich elementów spodenek. No i wychodzi na to, że znowu uszyłam sobie czaderskie gatki. A mam pomysł na kolejne dwie pary, a nawet trzy, jeśli do rozliczenia dorzucimy spodenki od piżamy. Oby lato trwało jak najdłużej.
Na sobie mam jeszcze bluzkę, którą też uszyłam jakiś czas temu, z tym że dla mamy. Wtedy wydawało mi się, że zupełnie ona do mnie nie pasuje, ale z czasem okazało się, że się myliłam. Albo może mój styl się nieco zmienił. W każdym razie teraz noszę ją dość często i obawiam się, że w końcu dojdzie do tego, że będę musiała uszyć sobie kolejną taką, bo niespieralnych plam na tej pojawia się coraz więcej, chociaż wciąż jeszcze udaję, że wcale ich tam nie ma. Okazuje się bowiem, że do spodni czy spódnic ołówkowych z wysokim stanem sprawdza się rewelacyjnie.
Metryczka:
- Model: simplicity 8907
- Rozmiar: 14
- Materiał: wełna kostiumowa o ilości trudnej do oszacowania
Jeden komentarz
Szwaczka_pl
Kunszt pisarski podziwiam. Ja z tych, co najchętniej w punktach lub od myśliników przekazują treści 🙂 (karteczki z listą zakupów). Pisanie wypracowań nigdy nie było moim ulubionym zajęciem. Spodenki z wełenki piękne, kolor bardzo ciekawy, a najlepsze, że ze spódnicy, która wisiała w szafie. Bardzo fajna ta bluzeczka. Idealna. Czy zdradzisz skąd wykrój? pozdrossy Gosia