Nie polecam
Mogłabym przerzucić tonę piasku. Albo dwie. Mogłabym naparzać siekierą pniaki w celu uzupełnienia zapasu na całą zimę w drewutni. Cały dzień, dwa, trzy… Mogłabym nawet przez cały tydzień myć okna, a musicie wiedzieć, że jest to czynność według mnie bardzo niewdzięczna, bardzo mi niemiła i bardzo niechętnie przeze mnie wykonywana (najwyżej raz w roku). I przy tym wszystkim nie zmęczyłabym się. Nie czułabym jak uchodzi ze mnie chęć życia oraz przekonanie, że to, co robię, ma sens. Zrobiłabym to wszystko, przespałabym się snem sprawiedliwego i nie czułabym nic poza napływem chęci do kolejnych przedsięwzięć. Nie zrobiłam jednak tego wszystkiego. Zajęłam się czymś dla siebie zupełnie zwyczajnym, co mnie zniechęciło, spowolniło i wystawiło moje nerwy na próbę.
Zanim jeszcze zaczęła się zima, kupiłam wełnę na płaszcz. Granatowy już trochę się wysłużył, poza tym pomyślałam, że dobrze będzie mieć coś jaśniejszego dla odmiany. Dokładnie opracowałam sobie plan tego, jak ma wyglądać. Miał być prosty, taliowany, bez kołnierza czy stójki, z zapięciem na środku. Na pikówce, którą miałam, żeby było ciepło. Spośród dwóch wykrojów, które mi odpowiadały, wybrałam model 119 z burdy 9/2012. Myślę sobie, jest mnie w końcu mniej, to odrysuję odpowiednik rozmiaru 38 (bo to wykrój dla wysokich babeczek jest). Dodam jeszcze z przodu 5 cm na listwę z zapięciem, bo w burdzie poły płaszcza schodzą się na środku i są zapinane na haftki, i będzie doskonale. Kieszenie schowam w szwach bocznych. Wyrysowanie odszycia to sprawa drugorzędna, zajmie tylko chwilę i nie spowoduje podniesienia poziomu trudności z dwóch burdowych kropek. Nawet wszywanie podszewki w normalnych warunkach by tego nie zrobiło.
Z pietyzmem przygotowałam moją wełnę do szycia, ułożyłam na niej elementy wykroju i narysowałam linie cięcia (tak w ogóle to już tego nie robię, bo mam linijkę w oczach, ale to w końcu płaszcz; płaszcz wymaga innego traktowania). Cięłam uważnie i z nabożeństwem należnym tej części garderoby. Wyciąwszy, zajęłam się zszywaniem. Po częściowym zszyciu, upięciu reszty szpilkami, bo chciałam sprawdzić, jak będzie, oraz przymierzeniu raził mnie grom z jasnego nieba. Miałam na sobie namiot!
Od tego momentu było tylko gorzej. Ale po kolei. Wiadomo było, że tak nie może zostać. Nie wiedziałam tylko, jak temu zaradzić. Ściąć zapasy szwów? Nie. Linie łączące z karczkiem się posypią. Wyrysować mniejszy rozmiar? Nie. Zaokrąglenia i wklęsłości wyjdą nie na tych wysokościach, co trzeba. Modelować? Modelowałam więc sobie fastrygami, aż osiągnęłam przyzwoity efekt. Ten efekt to co najmniej -16 cm w obwodzie na wysokości pasa. Przeniosłam linie na wykrój, a z poprawionego wykroju z powrotem na płaszcz. Zszyłam, ścięłam nadmiar, rozprasowałam. Światełko w tunelu.
Tylko z wszywaniem odszycia i rękawów nie miałam kłopotów. Napiszę o dziwo, bo rękawy dostarczają mi zawsze trochę emocji. Ale te dały o sobie znać dopiero przy podszewce. Tak właściwie to pikówka była, wyciągnięta z zapasów, miała doczekać się wreszcie wykorzystania. Wycięłam, zszyłam linie pionowe, odpaliłam żelazko. Dwie kropki, zapasy, nic się nie dzieje. Ja je na płasko, a one hop i sterczą. To ja je znowu. A one siup, chyba żartujesz. To ja trzy kropki. To mi to białe, co ma ocieplać, zdechło. Przytopiło się i straciło ocieplającą objętość. Zrezygnowana siadłam do maszyny i jak ten dzięcioł tłukłam zapasy ściegiem prostym wzdłuż szwów po obu stronach. Sztywność pikówki trochę mnie niepokoiła, ale byłam tak zrezygnowana, że niespecjalnie o tym myślałam. Rękawy uszyłam z podszewki elastycznej, którą w międzyczasie nabyłam, wszyłam i tak zostawiłam to wszystko, bo się bardzo zmęczyłam.
Kiedy sobie tak rozmyślałam o tym płaszczu, to chciałam, żeby był jakimś krokiem naprzód w porównaniu z poprzednim, żeby wyglądał porządnie, był tak uszyty i miał coś, co rzadko spotyka się w sieciówkowych wyrobach. Ładne guziki to oczywistość. Mi zamarzyła się jeszcze wypustka między podszewką a odszyciem. Przyszyłam więc wypustkę, przyszyłam podszewkę. Przymierzyłam i ogarnęła mnie żałość okrutna. Ta pikówka była tak sztywna, że wyglądałam, jakbym przywdziała krynolinę. To raz. Dwa, że wypustka plus nagromadzenie kilku warstw materiałów, a przede wszystkim tej parszywej pikówki, uczyniło garba na plecach oraz ramionach (a gdzież indziej można by spotkać garba?). Próbowałam to ratować poduszkami w ramionach, ale sterczący tył był tak wkurzający, że odpuściłam.
Dużo „odpoczywałam” podczas szycia. Robiłam sobie coraz to dłuższe przerwy, żeby się nie wykończyć. Po tej podszewkowej porażce rzuciłam szycie płaszcza w diabły i koiłam skołatane nerwy, szyjąc drobiazgi. Widmo nadchodzącej wiosny jednak nieco mnie zmotywowało. Jeśli nie uszyję tego płaszcza teraz, to nie skończę go wcale. Szkoda mi było tej wełny. Podjęłam decyzję, że wywalam całą tę pikówkę w cholerę i wszywam samą podszewkę. Żeby nie ponosić już zbyt wielu kosztów, wygrzebałam bordową podszewkę z zapasów. Na rękawy musiałam jednak dokupić parę centymetrów, ale jakoś to przełknęłam. (Z każdego koloru na te rękawy mi brakowało). Na wypustkę uparłam się jak książę Iktorn na sok z gumijagód. Na wszelki wypadek wyciągnęłam ze środka tyle sznurka, ile się dało. Resztę zostawiłam, wszyłam i miałam nadzieję, że jakoś to będzie. Poduszki wywaliłam, rozprasowałam wszystko i po raz pierwszy odetchnęłam z ulgą. Musiałam jeszcze dojrzeć do dziergania dziurek na maszynie, bo moja bernina przy tej czynności nie współpracuje najlepiej z grubymi kosmatymi tkaninami. W końcu je wydziergałam, poprawiłam, bo inaczej nie dało rady, przyszyłam guziki i jest. Zwróćcie, proszę uwagę, że zapięcie, które miało wyjść na środku, jest, że tak powiem, niesymetryczne. Inaczej się nie dało, bo cała wcześniejsza robota wzięłaby w łeb, a ja mogłabym robić w płaszczu za przemytnika.
Po tym wszystkim moje uczucia do płaszcza są dość ambiwalentne. Wizualnie to on jest całkiem przyzwoity. Leży też znośnie, choć nie idealnie. Jest wciąż za duży, a mały garbek został, co widać na ramionach, ale to już nie kwestia wypustki, tylko zbyt wielu warstw, głównie zapasów. To też nauka na przyszłość, żeby jeszcze uważniej dobierać tkaninę do fasonu. Z drugiej strony tak jestem nim umęczona, że nie chce mi się nawet myśleć o jego noszeniu. Zdaję sobie jednak sprawę, że jak przyjdzie co do czego, to się nawet zastanawiać nie będę. Przetrawię, wyrzucę z głowy, wrzucę na grzbiet i już.
Już na koniec, choć zwykle staram się nie wypowiadać tak kategorycznie, radzę Wam, nie szyjcie tego płaszcza. Są inne, podobne, może nawet ładniejsze, a na pewno lepiej skonstruowane. Ten polecam tylko osobom o skłonnościach sadomasochistycznych. Jednostki o wątłych nerwach i cierpliwości trzyletniego dziecka odsyłam do innych modeli.
29 komentarzy
Mitania
Podziwiam Twój upór maniaka bo gdyby podobna historia przytrafiła się mnie,to wpadłabym w dziki szał a płaszcz wylądowałby w śmietniku za domem a Ty pokonałaś tego potwora : ). Mało tego bo potwór nie wygląda już wcale jak potwór i myślę,że po tylu zabiegach jest to najbardziej dopieszczony płaszcz jaki znam : ). Zafundowałaś temu płaszczu (hi hi) prawdziwe spa : ). Pozdrowionka.
Kasia
Zastanawiam się, czy to upór maniaka czy wąż w kieszeni (rzadko się ujawnia, ale mu się zdarza) ;). Dobrze, że wygląda przyzwoicie, bo znacznie łatwiej dzięki temu będzie mi się do niego przekonać. Płaszczu miał spa, a ja szkołę przetrwania ;). Buźka!
Anettaszyje
Kolor piękny, prawdziwa wiosna i dużo radości, płaszcz wyszedł bardzo ładny, ale czytając Twój post rozumiem, że chwilowo nie masz ochoty w nim chodzić, myślę że te uczucia miną bo efekt jest wspaniały. Płaszcz bardzo mi się podoba, uroku dodają mu złote guziki, piękna jest też sukienka, którą odrobinę widać spod płaszcza.
Pozdrawiam Anetta
Kasia
Dziękuję :). Dzięki takim miłym komentarzom znacznie szybciej płaszcz zyska moją aprobatę :). Sukienka kupna, ma już swoje lata, ale postanowiłam ją jednak wyciągnąć z czeluści mojej szafy i troszkę w niej pochodzić. Szkoda, żeby ją mole zeżarły ;).
rzeczówki
O rany! Tyle nieprzyjemności przez jeden niewinny płaszcz. Zdecydowanie niedobra Burda! Ale z drugiej strony… ile to trzeba mieć siły, żeby wytrwać przy tym płaszczu. Ja to bym chyba już dawno się poddała:) Końcowy efekt nie jest taki zły jak cała smutna dość historia:) Podoba mi się asymetryczność zapięcia i wiele geometrycznych linii.
Kasia
Kto by się spodziewał? Coś mi się zdaje jednak, że mam jakąś wyjątkową skłonność do takich szyciowych przygód. Albo wciąż za mało umiejętności. Albo gorącą głowę. Albo wszystko naraz ;). Bez tego chyba po prostu byłoby mi za nudno. Dzięki!
Monika
Dla mnie najważniejsza jest nauka, żeby na szycie płaszcza z grubą podszewką nie wybierać fasonów z dużą liczbą części do zszycia. A tak właśnie planowałam. Dzięki Kasiu 🙂 Twój płaszcz jest bardzo optymistyczny kolorystycznie i podziwiam z całego serca, że dotrwałaś do końca. Ja nie jestem przekonana, że byłoby mnie stać na coś takiego… Pozdrawiam!
Kasia
Cieszę się, że moje zmagania mogą się komuś przydać. Od razu mam poczucie, że to wszystko nie było takie bezsensowne :). Fajnie, że płaszcz zyskał ogólną aprobatę, bo od razu lepiej o nim myślę.
Domowa Szwalnia
Kolor świetny, taki wiosenny więc dzięki brakowi pikówki na wczesna wiosnę będzie idealny:) Poradziłaś sobie i efekt końcowy jest ok a dodatkowo zyskałaś nową wiedze:)
Ja przy cenniejszych tkaninach szyje wykrój próbny np z prześcieradła. Tkanina inna więc efekt nie ten sam, ale raz udało mi się uniknąć uszycia szlafroku (model z kołnierzem z Burdy 10/2015).
Kasia
W sumie to masz rację, na wiosnę, taką bardzo wczesną, płaszcza nie miałam, to teraz już mam. Czyli całkiem nieźle się wyrobiłam. A na przyszłą zimę jeszcze sobie coś uszyję ;).
Ja nawet myślałam o szyciu próbnego płaszcza, ale po doświadczeniach z poprzednim uznałam, że skoro teraz będę szyć rozmiar mniejszy, to nie powinno być niespodzianek. Głupia byłam, teraz już nie dam się tak nabrać. Ograniczyłam się jedynie do sprawdzenia długości rękawów, bo z tym bywa różnie akurat.
Szyję...bo kocham i potrafię
Czytam i uśmiecham się w duchu. Właśnie na stole przede mnę leży dokładnie ta Burda i dokładnie ten sam płaszcz miałam szyć.
Podejrzewam, że moje gabaryty w 38 będą akuratne 🙂 ma się tu i ówdzie, ale dla spokoju ducha, pomierzę 🙂 Ja w swoim pomyślałam o zamku.
Kasiu współczuję, jak robota idzie jak po grudzie to i efekt końcowy nie zadowala. Myślę, że jak nerw Ci minie jeszcze łaskawym okiem spojrzysz na płaszcz i może się polubicie. Kolorek piekny, akurat na wiosnę, wydaje mi się, że dobrze, że jest już bez pikówki.
Pozdrawiam 🙂
Kasia
Beatko, mierz dokładnie i nie daj się zwieść. I tak na moje oko to to 38 będzie i tak na Ciebie za wielkie – na pewno w biuście i w pasie. Biodra już są w miarę ok. Choć sama nie polecam szycia tego płaszcza, to jeśli się podejmiesz wyzwania, ciekawa jestem, jak to będzie u Ciebie. To moje kategoryczne niepolecanie wzięło się jeszcze stąd, że już po odkryciu, że model skopany, wygrzebałam w sieci ten wpis: https://alveaenerle-radosnawytworczosc.blogspot.com/2014/11/miedzy-matrixem-i-cenobita.html. No i niestety potwierdził przynajmniej tyle, że nie ja coś skopałam :).
Wisi sobie teraz ten płaszcz na manekinie, a ja coraz milej na niego spoglądam :).
Nanik
Ojej, to się zdrowo umęczyłaś :):):) Aż mi głupio, że czytając się uśmiechałam, ale Twoje uwagi odnośnie szycia były tak prawdziwe i tak sympatycznie przedstawione, że trudno było się nie uśmiechnąć. Należą się brawa, że mimo to skończyłaś, a nie odłożyłaś na kiedyś tam… Płaszczyk wygląda super, te „nieidealności”, o których wspominasz, ciężko wypatrzyć, a kolor jest po prostu bajeczny 🙂
Kasia
Śmiej się, ile wlezie. Co innego pozostaje? Ta moja pisanina to taka terapia ;). Jak już wyrzucę z siebie, co złe, to mi się lżej robi i szyć od razu chce. Coś mi się zdaje, że choćby właśnie dla tego koloru będę nosić płaszcz.
MamaMi
Zapięcie może i nie symetryczne, ale mi się podoba 🙂 Tak samo jak te wszystkie idealnie spasowane cięcia na płaszczu. Pełen szacun 🙂 No i podszewka z wypustką, to też strzał w 10. Wygląda to świetnie 🙂 Kolor co prawda zdecydowanie nie mój, ale to sprawa drugorzędna. Ważniejsze dla mnie jest to, że wyszłaś z tego szycia obronną ręką i nie poddałaś się w trakcie 🙂
Kasia
Uparciuch ze mnie okropny, więc pewnie w dużej mierze też dzięki temu dobrnęłam do końca :). To miłe, że zwróciłaś uwagę na detale. Lubię dopracowane ciuszki :).
Szycie Bez Metki
Mamma mia! Ale jesteś zawzięta! I dobrze. W szyciu trzeba wykazać się tą cechą, gdyż inaczej można by nie uszyć wielu rzeczy 🙂 Płaszcz całkiem całkiem, kolor fajny. Może jakiś pasek i fajny szal/komin ociepli Ci jego wizerunek 🙂
Kasia
Bez wątpienia już dzięki takim komentarzom ja Twój łaskawszym okiem patrzę na ten mój nowy uszytek :). Będę go nosić. Po tych zmaganiach dla własnego spokoju sumienia muszę choć trochę go poużywać ;).
justynacabajteczar
płaszcz tak ładnie na Tobie leży że nigdy bym się nie spodziewała ze tyle się przy nim wycierpiałaś – opłacało się 🙂
Kasia
Cieszę się, że wygląda na dobrze leżący:). Nie pozostaje mi nic innego, jak go nosić.
Justa
Natknęłaś się na niezłego bubla rozmiarowego 😉 ALE płaszczyk wygląda teraz całkiem nieźle, przede wszystkim bardzo podoba mi się jego kolor, piękna wełna 🙂 a jak Ci przejdze złość na niego, to może jednak bedziesz go używać 😉
Pozdrawiam!
Kasia
Złość mi przejdzie, to pewne :). Już się od Was tyle dobrych słów naczytałam, że nie może być inaczej. Przyznam Ci się skrycie, że mi też ten kolor się podoba i choćby dlatego myślę, że warto dać mu szansę ;).
Punkty Odniesienia
Kobito, ale jesteś dzielna! Ja bym zwątpiła chyba…. Pooodziwiam… Płaszczyk oryginalny wyszedł, kolor do ciebie pasuje, jak dorzucisz ładną wiosenną chustę będzieszmia fajny zestaw, a że niedociągnięcia jakieś…. sieciówkowe płaszcze mają ich tysiące, wiec co się przejmujesz. Pozdrawiam,
Kasia
Kasia
Trochę się przejmowałam, bo ja zboczuch szyciowy jestem ;). Na szczęście mi już przeszło. Z tą chustką to dobry pomysł. Muszę się rozejrzeć za jakąś (chustką albo szmatką na nią).
Wera
Trafiłam na Twój wpis przez galerię Burdy. Czytam tytuł posta – „Nie polecam” i myślę sobie patrząc po efektach „chyba żartujesz” 😀 Ale przeczytałam treść i rozumiem. Szyłam kiedyś płaszcz 102 z wrześniowej burdy z 2012r i pomimo zmniejszenia wykroju, co mnie kosztowało sporo roboty wyszedł mi właśnie namiot! I to nie taki luźny, fajnie leżący oversize, tylko bezsensowny zwis materiału. Nie ufam od tej pory Burdzie jeśli chodzi o płaszcze i marynarki. Jak mi coś dziwnie luźno wygląda na papierze biorę metr krawiecki i jadę. Czasem robię ogromne zaszewki po równoczesnym odjęciu ładnych paru centymetrów na szwach… Szkoda nerwów. Zastanawiam się, czy czasem nie łatwiej i mniej czasochłonne byłoby narysowanie wykroju od zera…
Pozdrawiam i życzę samych udanych uszytków 😉
Kasia
Tak sobie myślę, że wiele osób mogło tak pomyśleć. Ale naprawdę ten płaszcz to niezbyt udany ciuch. Gdyby nie to, że wełniany i w takim fajnym kolorze, dałabym pewnie sobie spokój. Uparłam się jednak, skończyłam go, a teraz z niego korzystam. Mam jednak nauczkę, żeby robić tak jak Ty – sprawdzać i mierzyć formę, zanim potnę materiał.
Iga
Płaszczyk super, dziękuje za cenne porady, jeśli można to poproszę o wskazówki co do sukienki białej, którą masz pod płaszczem, bo przypuszczam, ze również sama szyłaś. bardzo ładnie się prezentuje zarówno płaszcz jak i sukienka. Pozdrawiam. Iga.
Kasia
Dziękuję, ciszę się, że płaszcz się podoba :). Sukienka, co z nutką ubolewania przyznaję, nie została uszyta przeze mnie, a nabyta dawno temu w sklepie. Pozdrawiam :).
Pingback: