Rzucam to wszystko i…
… nie, nie jadę w Bieszczady. Chętnie bym odwiedziła, bo dawno nie byłam, ale na razie mi nie po drodze i trochę jednak daleko. Na szczęście mam kawałek swojego lasu, w nim domek, hamak, śpiew ptaków i – choć pracy na razie jeszcze sporo – czas na wietrzenie głowy i zatrzymanie na chwilę tej codziennej gonitwy. Taki w ogóle ze mnie człowiek, który łączy w sobie dwie skrajności. Jestem dzieckiem miasta, wychowanym w blokowisku, na co dzień funkcjonującym nadal w miejskim rytmie (i mieszkającym w bloku, tyle że blok nowszy, a miasto większe) i bardzo dobrze się w nim odnajdującym. Lubię miasto, doceniam jego możliwości, a uciążliwości jakoś bardzo mi nie doskwierają. Ale też ciągnie mnie do natury. Zapach lasu koi moją duszę, zieleń uspokaja, śpiew ptaków wycisza, a brak internetu nie spędza mi snu z powiek. Sprawia natomiast, że wszystkie rozpraszacze milkną, a zmysły nastawiają się na odbiór zupełnie innych bodźców. I czas jakby zwalnia, choć z drugiej strony gna jak szalony, bo zawsze się dziwię, że już trzeba wracać i kiedy to w ogóle zleciało.
Zimą bardzo tęskniłam za tą moją wiejską oazą, więc gdy prognozy nie dość, że optymistycznie przewidziały ciepły weekend, to jeszcze do tego się sprawdziły, w niedzielę z samego rana spakowałam obiad do słoika, słoik do plecaka, siebie i syna do pociągu i pojechaliśmy sprawdzić, jak się mają nasze wiewiórki, sosny i czy ptaki śpiewają rzeczywiście tak pięknie jak na nagraniu, które wysłał mi mąż. Tak, mąż już tam był, bo pojechał na roboty. A ja, wiedząc, że mu tam dobrze (mimo że roboty huk), nie mogłam siedzieć w domu ze świadomością, że mi jednak tak trochę gorzej, choć na przykład mogłabym w tym czasie szyć.
Pojechałam w kamizelce, którą mam już od zeszłej jesieni. (W ogóle sporo mam tych rzeczy, które nie zostały jeszcze pokazane, a są w ciągłym użyciu i może się tak zdarzyć, że w ogóle tu nie trafią, choć wolałabym, żeby było inaczej). Bardzo ją lubię, noszę często, bo takiemu zwykłemu zestawowi nadaje od razu charakteru. I wiecie jak to jest – chciałabym takich więcej. Niech no tylko znajdę formę w tym moim bałaganie 😀
Metryczka:
- Wykrój: Burda 8/2018 model 105
- Rozmiar: 38
- Materiał I: mieszanka z przewagą bawełny (szyłam z niej spodnie dla syna); materiał II: bawełna z dodatkiem poliestru i włókien elastycznych (tkanina typowo koszulowa/bluzkowa)
- Poprawek brak, kieszonek z falbankami również
Ps. Wiem, że zdjęcia momentami są nieostre i wymagają jeszcze dopracowania, ale wciąż docieramy się z mężem i aparatem ;). Wrzucam to, co mam, bo inaczej nie publikowałabym wcale. Mam nadzieję, że z każdą kolejną porcją będzie coraz lepiej.
2 komentarze
Szyciownik
Cześć,
Doskonale rozumiem co masz na myśli. Pracuję w mieście, a mieszkam na wsi i uwielbiam tu odpoczywać 🙂 czekam na ciepłe poranki i śniadania na świeżym powietrzu (w zeszłym roku kupiliśmy ogrodowy stół i krzesła, tylko je trzeba wyjąć z garażu :D)
A kamizelka świetna. Nie wiem czy to jej zaleta, czy jesteś chuda ale wygląda genialnie 😉 czekam na kolejne uszytki – zwłaszcza, że piszesz, że już są!
Pozdrawiam,
Kasia
Kasia
Kasiu, dziękuję ?. Chyba nawet najbardziej zagorzałym mieszczuchom (nie mówię tu akurat o nas) potrzeba czasem trochę przestrzeni i zieleni. A tak w ogóle to też czekam na te poranki, kiedy będzie można z rana z kawą wyjść na taras i słuchać ptaków ?. Uwielbiam to!
Cieszę się, że kamizelka Ci się podoba. Chuda nie jestem, na pewno, ale długa i z wcięciem w talii to już tak ?. Pozostałe postaram się ogarnąć w święta, a potem mam nadzieję, będę regularnie wrzucać posty. Trzymaj kciuki.
Pozdrawiam serdecznie ?