
Sukienka na zakończenie lata
No i proszę, tak sobie ostatnio drwiłam z siebie i swojego ociągania z się z publikacjami, a tu nie dość, że ze wszystkim wyrobię się w jednym roku kalendarzowym, to nawet jeszcze zdążę się wcisnąć w ostatnie dni akuratnej pory roku. Ma się ten timing jak nic. No i ma się sukienkę, którą bądź co bądź chciałoby się światu pokazać. Bo co tu dużo mówić – sukienka warta jest pokazania i w ogóle noszenia jej przy każdej możliwej okazji. Potrzebę mam zatem pochwalić się nią tu i teraz, nim schowam ją na miesiące całe do szafy, bo nie ma się co oszukiwać, że lato, choć jeszcze chwilę dumnie pręży się w kalendarzu, to już dawno jest wspomnieniem. I teraz jako ta babcia na bujanym fotelu z nogami przykrytymi kocykiem (nie wszystko tutaj jest totalnym zmyśleniem), wokół której gromadzą się dziatki głodne babcinych opowieści, zacznę snuć historię sukienki, ale jednak postaram się nikogo nie uśpić, co akurat przy tej ponurej pogodzie może być sporym wyzwaniem.
To była jedyna poza spodenkami zaplanowana przeze mnie rzecz do uszycia na lato. Z tym że spodenki to była konieczność, tymczasem sukienka miała być wyłącznie kaprysem, na które bardzo często może sobie nie pozwalam, ale raz na jakiś czas to i owszem. Upatrzoną od dawna kopertę z szablonem na nią zamówiłam sobie w prezencie gwiazdkowym od Mikołaja (no i tu jednak wychodzi, że w jednym roku się nie mieszczę, ale przymknijmy na to oko), wariant modelu od początku już miałam upatrzony, pozostało mi więc zorganizować tkaninę i czas na szycie. I tu wszystko zadziałało bez zarzutu. Sukienkę uszyłam i bardzo z siebie zadowolona zabrałam ją ze sobą na nadmorskie wakacje, chcąc zrobić jej romantyczne zdjęcia na tle zachodzącego słońca czy jakieś tam inne wodno-plażowe (co może kłóci się z moją naturą, ale na zdjęciach umiem to trochę podpicować). No i jak to z planami bywa, zwłaszcza tymi, w których nie na wszystkie zmienne ma się wpływ, sprawa się rypła, bo było zimno, deszczowo i bardziej przydałaby mi się puchowa kamizelka niż zwiewna kiecka. Sukienka przejechała się więc przez Polskę, ale plaży to ona nie zobaczyła i wakacyjnych uciech nie zaznała. Zostało mi więc paradowanie w niej po mieście i z tym akurat nie miałam już żadnych problemów.
Sukienka, choć bardzo efektowna dzięki tym licznym marszczeniom i falbankom, nie była jakoś bardzo trudna do uszycia. Na pewno wymagała precyzji, zwłaszcza na podłożeniach falbanek, szyciu listew czy przy pasowaniu poziomych linii, ale trudniejszych momentów nie miała. Duża w tym na pewno zasługa wybranego przeze mnie materiału. Muszę też przyznać, że coraz bardziej zaczynam doceniać dodane do formy zapasy na szwy (co wcześniej było mi obojętne albo jeśli miałabym je dodawać sama, traktowałam jako stratę czasu), które jednak to szycie mi nieco ułatwiły. I to nie o to chodzi, że wcześniej cięłam czy szyłam coś „na oko”, bo jednak na to moja skrupulatność nie mogłaby sobie pozwolić, ale jest jakoś tak szybciej i pewniej.
I tu mogłabym w zasadzie już skończyć, ale jednak dwa słowa chciałabym dodać, żeby jednak uczciwie podejść do tematu. Sukienka jest piękna, a te motylkowe rękawki cudownie falują na wietrze. Tylko, że wiejąc sobie tak frywolnie, niestety potrafią znienacka odsłonić fragment biustonosza, gdyż okazało się, że podkroje są wręcz ogromne, czego jakoś wcześniej nie zauważyłam, a co można byłoby skorygować na etapie szycia. Może to być też kwestia rozmiaru biustu, a w związku z tym pełniejszych miseczek, ale jakby to ująć – nie bardzo mam jak to sprawdzić. W związku z tym opcje widzę w zasadzie dwie: albo próbować to jeszcze jakoś poprawić (tego akurat się nie boję, ale wciąż nie mam pomysłu), albo chodzić z przyklejonymi do tułowia łokciami, co nie zawsze jest jednak najwygodniejszym rozwiązaniem. Biorąc pod uwagę, że z tkaniny zostały mi dosłownie strzępy, może się tylko okazać, że w grę będzie wchodzić wyłącznie drugie rozwiązanie, co póki co mniej lub bardziej skutecznie testuję.
Metryczka:
- Model: McCall’s 7925
- Rozmiar: 12
- Tkanina: tencel z ramią ze sklepu miekkie.com (mojego wzoru już niestety nie ma) w ilości dokładnie takiej jak w przepisie (i zostają z tego dosłownie reszteczki, więc nie ma co kombinować)
- Modyfikacje: nie zmieniałam absolutnie nic, poza tym że dodałam kieszenie w cięciach bocznych, bo jednak czasem te kieszenie się mogą przydać, a tak poza tym to ja sobie lubię rękę w coś wetknąć

Po co komu zwykłe spodnie?
Zobacz również

Postscriptum do bardzo letniej sukienki
5 sierpnia 2016
Jedna bluzka, moc możliwości
6 stycznia 2017