Trudy szycia rodzinnego
Ostatnio szyję z doskoku. Z dwóch powodów. Po pierwsze – jakoś tak zajęć innych mam więcej, spraw do ogarnięcia. Drugi powód ma jakieś 93–94 cm, niespełna dwa lata i od jakiegoś czasu podziela moją pasję 🙂 Kiedy więc ulatniam się na chwilę i odpalam maszynę, Misiak rzuca wszystko i na dźwięk maszyny odpala wrotki i leci za mną. A że ma do sforsowania jedynie zwyczajne drzwi ze zwyczajną klamką na zwyczajnej wysokości, w ciągu kilku sekund jest obok. I koniecznie chce szyć. Albo gramoli mi się na kolana, albo kręci kołem zamachowym, albo szpulką nici, albo zmienia ich naprężenie, albo opuszcza i podnosi stopkę, albo zmienia programy, albo… albo…
Ja próbuję szyć. Po trochu, na raty, aby coś dźgnąć, pchnąć. I tak, „wspólnymi siłami”, tworzymy 🙂
Czasami jest trochę inaczej. Misiak się przygląda, zagaduje, czeka. Jak odejdę na chwilę od maszyny, wtedy on wskakuje na moje miejsce i działa. Rozwija nitkę ze szpulki, wyciąga nitkę z bębenka, przyciska i kręci, czym się da. Potem siadam ja, zwijam, ustawiam i szyję. Potem znowu Misiak robi swoje, a potem znowu ja. Aż któreś z nas się znudzi 🙂
Brak komentarzy
Justa Konowrocka
Witam 🙂 bardzo mi się spodobał opis Twojego szycia z doskoku, u mnie wygląda to bardzo podobnie 😉
Bardzo fajny blog 🙂
pozdrawiam Dżasta
Kasia
Myślę, że nas szyjących w ten sposób jest całe mnóstwo 🙂 Dziękuję za odwiedziny i miłe słowo! Pozdrawiam 🙂