AKCESORIA,  DAMSKIE

Wakacyjna przygoda, czyli o tym, jak nieoczekiwanie uszyłam sobie torebkę

Jestem pewna, że poza mną już nikt nie pamięta, jak zarzekałam się, że koniec kropka, torebki to nie moja bajka i już więcej się za takie szycie nie biorę. Nie czułam się w tym mocna i w ogóle widziałam, że mi to jakoś tak wychodzi co najmniej średnio. A że ja nie lubię średnio, to wolałam sobie odpuścić całą tę część krawiectwa i po prostu zaopatrywać się u moich zdolnych koleżanek. I to nie jest tak, że wzięłam się za coś raz, a potem to zostawiłam, nie widząc sensu dalszych zmagań. Mam na swoim koncie torbo-plecak, torebkę, jakieś nerki, ale powtórzę – zawsze brakowało mi w tym jakiegoś takiego profesjonalnego sznytu. A już wiedzy na temat tego rodzaju krawiectwa to przede wszystkim.

No to co tu się właściwie wydarzyło?

Niech pierwsza rzuci szpulką nici ta, która nigdy nie dała się uwieść i której serce mocniej nie zabiło na widok czegoś ładnego. I jeszcze takiej, która nie zmieniła zdania. To na pewno nie mogłabym być ja. Bo jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, mignęła mi w internetach torebka. Ładna była. I potem znowu. I jeszcze raz. A potem się przyjrzałam nie tylko zdjęciom, ale i opisowi. A w nim jak wół stało, że to ani torebka do kupienia, ani szablon, a kurs cały, który za rączkę poprowadzi i paluszkiem pokaże, co, gdzie i jak. Oj, zrobiło się kusząco. Tu powinnam się bowiem podzielić taką informacją, że gdyby to był tylko szablon, to machnęłabym ręką, nie chcąc na wszelki wypadek znów dać się wpuścić w maliny i utknąć gdzieś po drodze. A potem z efektu być znowu zadowoloną raczej średnio. Ale kurs to już zupełnie inna para kaloszy. Nie chcąc jednak działać zbyt pochopnie, decyzję o zakupie odłożyłam na dni kilka. Codziennie jednak sobie zerkałam na tę torebusię i zastanawiałam się, czy na pewno chcę się z nią zmierzyć, czy może to tylko chwilowy kaprys. Wiadomo już, jak to się skończyło, a decyzję podjęłam, uzgodniwszy ze sobą, że torebka powstanie z tego, co mam na stanie. Po pierwsze dlatego, żeby było budżetowo, a po drugie – żeby w ogóle sprawdzić, czy szycie torebek jest dla mnie, a ja po prostu wcześniej się źle do tego zabierałam.

 

Garść technikaliów

Jeśli nie zamierzasz szyć tej torebki, a interesują cię wyłącznie walory estetyczne, spokojnie możesz pominąć tę część. Tu skupię się wyłącznie na tym, jakich materiałów i dodatków użyłam oraz jak poradziłam sobie z innymi rodzajami materiałów, by uszyć to moje cudo. I od razu napiszę – tak, spokojnie można pójść własną drogą. Kurs przy tym bardzo pomaga, zaś Gosia odpowiada na wszelkie pytania i rozwiewa wątpliwości. Od początku więc.

  1. Na torebkę wykorzystałam materiał z domowych zapasów. To pikowana tkanina wodoodporna podbita watoliną. Z uwagi na to, że wkłady przyprasowuje się w większości tylko na krawędziach, nie ma ryzyka, że watolina straci swoją puchatość, a poduszeczki uzyskane dzięki pikowaniu się spłaszczą.
  2. W związku z tym, że materiał jest połączony punktowo z watoliną, musiałam się jej pozbyć z pasków przeznaczonych na zaczepy. Starałam się w związku z tym wyciąć ją możliwie jak najdokładniej, bowiem oderwanie jej absolutnie nie wchodzi w grę.
  3. Z uwagi na pomysł z nabijaniem koralików i brakiem w zapasach innego zapięcia, w torebce zamontowałam zapięcie magnetyczne.
  4. W przypadku pozostałej galanterii metalowej także musiałam posłużyć się zamiennikami. Zamiast kółek są półkółka (kółka wyglądałyby ździebko ładniej), zaś nitami operuję wyłącznie skręcanymi, co w sumie dla mnie jest dobrym rozwiązaniem, bo za pierwszym razem nie w tę stronę zamocowałam zaczepy, no a jak się dorobię kółek, to bez problemu sobie wymienię.
  5. Póki co nie miałam metalowych elementów do uszycia paska i samej taśmy nośnej, w zastępstwie więc (a prawdopodobnie już po wsze czasy) użyłam łańcuszkowego paska od innej torebki. Co prawda nie przepadam za nim, bo rwie włosy z głowy, jeśli włos ten jest zanadto rozwiany, no i wżyna się w ramię, jeśli za bardzo dociąży się torebkę. A ta ma całkiem niezłe możliwości.
  6. Do wzmocnienia torebki wykorzystałam wkład do kołnierzyków i mankietów stosowany w męskich koszulach. Na zimno jest on dość sztywny, pod wpływem ciepła robi się plastyczny. Dlatego podklejone czy też sklejone warstwy wkładu należy odłożyć do wystygnięcia, zanim przystąpi się do dalszej pracy.
    • W miejscu, gdzie należało użyć wkładu decovil I, wycięłam po dwa razy wskazane elementy z wkładu do koszul i skleiłam je ze sobą (to te części, które mają dać torebce mocniejsze usztywnienie).
    • Zamiast wkładu ronar fix z kolei użyłam pojedynczo wyciętych z wkładu koszulowego elementów, przy czym ten, który miał służyć za usztywnienie całej torby podkleiłam jeszcze średnio grubą gabardyną bawełnianą. Z gabardynowej części ścięłam zapasy szwów, by brzegi wkładu pozostały odsłonięte, bowiem należy je dokleić do zapasów materiału wierzchniego. Jeśli chodzi o samo podklejanie, postępowałam według instrukcji.

 

Szycie torebki – moje wrażenia

Pierwsze, co przychodzi na myśl, to pytanie, czy ta operacja w ogóle się udała. I tu bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że tak. Uszyłam torebkę, która mi się podoba (i to wcale nie średnio, tylko znacznie bardziej) i zdecydowanie nie wygląda na produkcję chałupniczą, choć jak by nie patrzeć, taką właśnie jest. Samo szycie rzeczywiście nie było trudne, a szczegółowo omówione w kursie kolejne etapy nie pozostawiały pola na wątpliwości. Gdyby nie pomysł z nabijaniem perełek, powiedziałabym, że był to projekt błyskawiczny. Z trudniejszych etapów wymieniłabym szycie zaczepów (oj, te maleństwa wymagają sporo skupienia i uważnego szycia) i stębnowanie obłożeń torebki. Z tym że to wyłącznie dlatego, że nie mam maszyny z wolnym ramieniem. Gdyby nie ten drobny szczegół, nie byłoby nawet o czym mówić.

Największa niewiadoma, czyli inne niż zalecane usztywnienia, spisały się tutaj nad wyraz dobrze. Tu też duży ukłon w stronę autorki kursu, która bardzo dokładnie omówiła, jak powinny zachowywać się wkłady i jaką funkcję mają pełnić, co dało mi wyobrażenie o tym, jaki efekt powinnam chcieć osiągnąć, pracując na dostępnych od ręki materiałach. Sklejenie wkładów warstwowo pozwoliło mi uzyskać ich odpowiednią grubość i wytrzymałość. Dno jest na tyle mocno usztywnione, że mimo sporego obciążenia nie deformuje się i nie wypycha (na filmie pokazowym na ig w torebce miałam zestaw metalowych nabijaków, klucze, telefon, portfel z monetami, dwa kremy do rąk, szczypce – takie narzędzie, etui na okulary). Raz, że to wszystko się w niej zmieściło, a dwa – torebka utrzymała swój kształt bez najmniejszego problemu. Tylko ten łańcuszek się wżynał w ramię jak pieron.

Czy zmieniłam zatem moje nastawienie do szycia torebek i w ogóle akcesoriów? Do wszystkich nie, nie ma się co czarować. Ale do tej konkretnej jak najbardziej. Uszyłam ją i wiem, że będę chciała uszyć inne, choć już na pewno z wykorzystaniem właściwych wkładów (jestem ich po prostu bardzo ciekawa i zastanawiam się, jak ostatecznie ich użycie wpłynie na wygląd i funkcjonalność). To jest ten typ torebki, który z resztą bardzo lubię – mała, ale pojemna, zgrabna i wszystko mająca (a mi w tym przypadku nie potrzeba wiele, zbyt dużo detali traktuję jako zbytek). Na co dzień do spodni i na wyjścia do sukienki. Zresztą realizacje testerek i kursantek pokazują, jak ogromny potencjał w niej drzemie.

 

Testy w terenie

Zaraz po uszyciu i zaprezentowaniu na szybko torebki załadowałam ją tym, co zwykle ze sobą noszę, i zabrałam ze sobą na weekendowy wyjazd. Wiadomo, że nie ma lepszego sposobu na sprawdzenie danej rzeczy niż rzucenie jej w wir codziennego życia. Była więc ze mną na zakupach i na obiedzie, sprawdziła się na spacerze z psem i robieniu zdjęć bocianom. Rzucona byle jak pod nogi w samochodzie nie straciła nic ze swojego kształtu, a wisząc pomiędzy jednym a drugim wyjściem na haczyku – czy to na drzwiach, czy ścianie – i trącana czymś stale (wyobraź sobie ciągłe wachlowanie drzwiami wyjściowymi, wieszanie i zdejmowanie jakichś bluz czy kurtek, przewieszanie rzeczy, generalnie ciągle coś) wciąż wygląda niezmiennie dobrze. Jeszcze trudno mi ocenić, jak będzie z jej wytrzymałością w dalszej perspektywie, bo wiadomo, że rzeczy nie są wieczne, a ja swoich używam dość intensywnie, ale te pierwsze jej chwile ze mną stanowią obietnicę, że będzie nam ze sobą dobrze. Jedyne, czego już teraz jestem pewna, to to, że zapięcie obrotowe byłoby jednak wygodniejsze. No ale perełki…  I w zasadzie brak innego zapięcia. Tak że następnym razem. Teraz zamierzam się cieszyć tym, co mam. A mam śliczną, niebieską torebusię.

Metryczka:

  • Szablon: szablon na torebkę jest częścią kursu wideo, który można kupić na stronie ardentedesign.pl.
  • Materiały: tkanina wierzchnia to pikowany jeans wodoodporny ze sklepu tkaninykaroliny.pl, opalizująca żakardowa podszewka zaś pochodzi ze sklepu miekkie.com. Wszystkie pozostałe elementy, w tym wkład koszulowy, skompletowałam z domowych zapasów gromadzonych latami. Na stronie kursu jednak otrzymasz listę potrzebnych elementów i przykładowe miejsca, gdzie możesz wszystko kupić.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *