Zimowa kurtka
Na najbliższych zawsze można polegać. Mówię ci. Docenią twoją pracę, pochwalą, ale i spojrzą przy tym krytycznym okiem, a na pewno wesprą dobrym słowem. No chyba, że nie do końca ogarnęli koncepcję, to wtedy może dojść do drobnych nieporozumień. Ale jak się szybko wyjaśni, co autorka miała na myśli, to zaraz można pokiwać głowami w geście zrozumienia, uśmiechnąć się, żeby nie powiedzieć „ryknąć śmiechem” i poklepać pojednawczo po ramieniu. Albo z teatralną przesadą oblec twarz urażoną miną i strzelić udawanego focha, coby zaraz wszyscy rzucili się do uderzania się otwartą dłonią w czoło, dając tym samym wyraz temu, jak bardzo nie zrozumieli artystycznego zamysłu. Zdaje się, że w przypadku tej kurtki było wszystkiego po trochu.
Żeby jednak do tego mogło dojść, to tę kurtkę musiałam sobie uszyć. A żeby to zrobić, to musiałam się zbierać w sobie dobre dziesięć lat. Tak, można powiedzieć, że dziesięć lat zajął mi proces twórczy. Dziesięć lat temu zaznaczyłam sobie w gazecie model tej kurtki jako rzecz do uszycia. Tylko że wtedy miałam zerowe doświadczenie w szyciu takich rzeczy. To zaznaczenie więc było raczej takim punktem na mapie marzeń, a ja myślałam o tym, że może kiedyś. Ale ta karteczka przyklejona do strony tak sobie tam tkwiła i czekała. Raz na jakiś czas, wertując starsze numery, natrafiałam na nią, popadałam w zadumę, a po namyśle zostawiałam ją, żeby o tej kurtce pamiętać. A w międzyczasie szyłam, momentami szyłam nawet bardzo dużo, zdobywałam krawiecką wiedzę i doświadczenie. Kurtka zaś czekała. Przełom nastąpił, gdy zupełnym przypadkiem, nie szukając w ogóle, natrafiłam na odpowiedni nań materiał. Tylko że to nie tak, że zabrałam się za szycie zaraz po jego kupieniu. Co to, to nie. Ten piękny kupon wełnianego sukna ponad rok jeszcze leżał w szafie i czekał na swoją kolej. Na szczęście w końcu się doczekał.
Moja wizja tej kurtki była taka, że miała to być kurtka zimowa, nie jakoś przesadnie gruba, ale taka przede wszystkim nadająca się na jakieś niedługie wyjścia czy do jazdy samochodem. Bo jednak płaszcze są ładne, eleganckie, zawsze się w nich dobrze wygląda, ale już niekoniecznie zawsze są praktyczne. A najgorzej to w ogóle jest wtedy, gdy w pośpiechu wsiadasz do samochodu i dopiero po pewnym czasie, albo co gorsza u kresu podróży, okazuje się, że pasek to może i jechał razem z płaszczem i tobą, tyle że radośnie powiewając po zewnętrznej stronie samochodu. Wiadomo, jak później takie wiązanie wygląda. No więc potrzeba mi było ciepłej i wygodnej kurtki bez żadnych fruwajek, a że sam materiał był grubości nieprzesadnej, podjęłam decyzję o tym, żeby dodać do kurtki warstwę watoliny, która zapewni mi odpowiedni komfort cieplny. Drugie postanowienie miałam zaś takie, że ja sobie tak w ogóle sprawdzę, bo nigdy tego nie robiłam, ile czasu zajmie mi uszycie takiego ubrania. Skrupulatnie więc prowadziłam sobie dzienniczek szycia, w którym poza częścią dotyczącą krojenia i szycia warstwy ocieplenia notowałam wszystkie kolejne kroki. No i z tych notatek wyszło mi, że poczynając od etapu kopiowania formy aż do obcięcia ostatniej niteczki przy guziku, szycie kurtki zajęło mi niespełna 29 godzin, z czego samego szycia było ich osiemnaście i jeszcze pół. Okazało się więc, że te wszystkie czynności, które nie są siedzeniem przy maszynie, zajmują masę czasu w całym procesie szycia, czego nawet byłam świadoma, ale to były takie niepotwierdzone przypuszczenia.
Wracając jednak do samej kurtki, podobała mi się ona właśnie taka, jak przedstawiono ją w Burdzie, nie zamierzałam więc wprowadzać żadnych modyfikacji. Poza dodaniem tego ocieplenia nie zmieniałam w niej nic, choć nie powiem, żeby ta warstwa watoliny ułatwiła mi pracę. Główny problem dotyczył tego, jak potraktować tę dodatkową warstwę – jako część tkaniny wierzchniej, podszewki czy w ogóle niezależną warstwę. A to z kolei rodziło problem przy doszywaniu tych ozdobnych strzępionych pasków na linii cięć. Ostatecznie zdecydowałam, że warstwa watoliny będzie taką wewnętrzną kamizelką pomiędzy warstwą wierzchnią i podszewką, przytwierdzoną do kurtki jedynie przy podkrojach i częściowo na linii szycia tych pasków, bo ich doszywanie odbywało się etapami.
I mogłabym z tych pasków zrezygnować. Wtedy to szycie z pewnością byłoby łatwiejsze. Ale kurtka straciłaby coś ze swojego charakteru, a już na pewno okazję do tego, żeby zadać mi pytanie. I pal licho, gdyby ta wątpliwość, zawahanie jakieś czy niepewność co do postrzępionych krawędzi na wierzchu pojawiła się tylko raz i padła z ust tylko jednej osoby. Ale najpierw usłyszałam ją w trakcie szycia i przymierzania kurtki od męża mego. Sprawę szybko wyjaśniłam, koncept został zrozumiany. Tyle że później, kiedy kurtka była już gotowa, a ja przy okazji jakiegoś wyjścia wkładałam ją na siebie, Młody jak gdyby nigdy nic zapytał: Mamo, ale dlaczego włożyłaś kurtkę na lewą stronę? No to przecież aż się prosi o wymowne przewrócenie oczami.
Metryczka:
- Model: Burda 10/2012 model 106
- Rozmiar: 38
- Materiały: tkanina wełniana o skośnym splocie (kupiona stacjonarnie), podszewka, watolina