Romantyczna bluzka z falbankami
Powiedzieć, że się przez chwilę poczułam się zagubiona, lekko nawet zdezorientowana, to jak nic nie powiedzieć. Przez głowę wszak przebiegła mi galopada myśli oraz rachunek, głównie strat, które już przeliczałam w związku z tymi miesiącami, ba – latami, które właśnie smyrnęły mi z życia i nawet nie zdążyłam się zorientować kiedy. Uszyłam sobie bowiem bluzkę, dość szybko jak na mnie po ukazaniu się akurat numeru Burdy, zdjęć również parę cyknęłam (w zasadzie to mąż, dość szybko i w obracającej się w nerwową atmosferze, gdyż magnolie rosnące w miejscu, gdzie słońce tak nie katowało, jeszcze wówczas nie były należycie rozwinięte, a czereśnia dla odmiany, mimo że wielka jak moje roztargnienie, akurat cień dawała, ale nie tak, żeby ułatwić mi dogadanie się z mężem). Będąc zatem przygotowana, jak mi się wydawało, do pisania, wybierania zdjęć i publikowania, usiadłam sobie z komputerem na kolanach i odpaliłam stronę Burdy, żeby szybko odnaleźć ten numer i namiary na wykrój, by go tu później podlinkować i opisać sobie folder ze zdjęciami. Tylko że równie szybko mina mi zrzedła, bo za diabła nie mogłam znaleźć tego, czego szukałam. Z taką coraz mniej zadowoloną miną przeglądałam kolejne roczniki wstecz, a moje zdumienie rosło coraz bardziej, no bo jak to, przecież pamiętam, jak dopiero co wyciągałam ze skrzynki na listy ten numer. Gdy doszłam do roku 2018, postanowiłam wreszcie się zbuntować, bo na taki niespodziewany upływ czasu poza moją kontrolą to ja nie zamierzałam się godzić. A potem zaczęłam szukać od nowa. I bardzo słusznie, bowiem okazało się, że jakimś cudem tę bluzkę pominęłam. Odetchnąwszy zaś z ulgą, że wszystko jest na swoim miejscu, podzielę się teraz wrażeniami na jej temat.
Nie będzie to zbyt zaskakujące, kiedy znów napiszę, że wszystko przez te fruwające falbanki. Wciąż nie mogę się oprzeć marszczeniom, wiązaniom, falbankom właśnie. Staram się co prawda dozować je u siebie, bo myślę, że ich zbyt dużej ilości czy objętości bym nie dźwignęła. Wzrok mój jednak nieustannie przyciągają i proszą się o szycie. Tu nie tylko urzekający okazał się dekolt, lecz także marszczone na wysokości nadgarstków rękawy. Postanowiłam dać im szansę, bo choć ulegam porywom serca, to jednak mam dość pragmatyczne podejście do codziennego funkcjonowania. Co znaczy tyle, że ja już te rękawy widzę umoczone w zupie, przytrzaśnięte zamkiem albo zahaczone o jakieś wystające ustrojstwo. Bluzkę zatem uszyłam, dając sobie jednak przyzwolenie na to, że jeśli rękawy nie do końca okażą się strzałem choćby w okolicach dziesiątki, to coś tam zmienię, żeby bluzka nie skończyła, wisząc jedynie w szafie. Tego bym bardzo nie chciała, bo materiał jest cudowny, lekki i zwiewny, a sam fason bluzki niesamowicie wygodny.
Bluzkę wykończyłam szwem francuskim, bo przy tak cienkich i zwiewnych tkaninach unikam owerloka, gdzie się się tylko da. Co prawda falbankę wszytą w dekolt zdecydowałam się obrzucić mereżką, ale że nie do końca mnie ta mereżka zadowoliła, podłożenie rękawów wykonałam za pomocą podwójnego podłożenia na zapałkę. Bluzka jest dość obszerna (co widać na linii ramion), lecz dzięki delikatnemu materiałowi ten nadmiar za bardzo nie przeszkadza, natomiast jest bardzo przyjemny w noszeniu. I kiedy tak sobie patrzę na te zdjęcia, myślę sobie, że może jednak postaram się tych rękawów w niczym nie maczać, bo szkoda by było z nich rezygnować.
Metryczka
- Wykrój: Burda 12/2022 model 116
- Rozmiar: 38
- Materiał: żorżeta wiskozowa we wskazanej w przepisie ilości